Teoretycznie jest to łatwe, praktycznie – bardzo trudne. Naród jest bowiem nieobliczalny i gdy tylko stoi gdzieś na rynku lub na placu, zwykle jest tam więcej tych, których politycy się nie spodziewają. Przypadkowe społeczeństwo w dalszym ciągu zakłóca i przeszkadza. Krzyczy, zgłasza pretensje, zadaje pytania, na które nikt nie ma przygotowanej odpowiedzi, bo te pytania są zbyt konkretne. W czasie kampanii wyborczej polityk odpowiada ogólnie, że gdy wygra wybory, wprowadzi darmowe przedszkola, obniży ceny leków i przywróci pociągi do małych miejscowości. Skąd na to wszystko weźmie pieniądze – nie mówi i dlatego jest to konkretna wypowiedź przedwyborcza.
Grzegorz Napieralski najchętniej pokazuje się w telewizji podczas zakupów – taki ma styl. Nikt nie powinien mieć wątpliwości, że dobry z niego gospodarz i że w jego domu niczego nie zabraknie. Wybiera coś za 30 zł, ale potem zawsze płaci za niego facet, który stoi obok. Jarosław Kaczyński, gdy coś kupuje, to sam płaci, w dodatku dwustuzłotówką. Tego, co kupił, już nie bierze ze sobą, robi to jego przyboczny, który wkłada zakupy do samochodu i odjeżdża. Po co zatem szef PiS kupuje to, co jest mu niepotrzebne? Po to, by rządowi pokazać, że wszystko jest dla niego za drogie.
Aż się prosi, by Kaczyński z Napieralskim utworzyli koalicję. Jeden wybierałby towar do torby, a drugi by za niego płacił. Sielanka gospodarczo-polityczna. Mógłby się jeszcze do nich przyłączyć Waldemar Pawlak. Nie przeszkadzałby koalicji, bo on się głównie przebiera – a to za strażaka, a to za lotnika, a to za kolarza albo rolnika.