Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Kraj

Debaty i kibole

Józefa Hennelowa napisała niedawno w „Tygodniku Powszechnym”, że „cała Polska” nie oczekuje wcale na debaty kandydujących do Sejmu polityków, gdyż po prostu ludzie „nie potrzebują ani jazgotu wyrywających sobie słowa rozmówców w żadnym studio, ani targowiska frazesów bez pokrycia, ani tym bardziej upokarzającego widowiska, w którym przeciwnika jak wroga okłada się obelgami i kłamstwami”. POLITYKA zamieściła ten tekst w dziale „Polityka i obyczaje”, gdzie pojawiają się na ogół wypowiedzi kuriozalne, nieprzemyślane, a już co najmniej zabawne. Tymczasem refleksja Hennelowej do żadnej z tych kategorii nie należy. Myślę, co więcej, że jest w co najmniej 50 proc. słuszna.

Problem w tym, że pani Ziuta (pozwalam sobie na tę poufałość, gdyż jest moją matką chrzestną) obraca się przeważnie wśród ludzi mających zakodowane rudymenta dobrego wychowania, tolerancji i niechęci do przemocy. Taki jest jej życiowy wybór i doprawdy trudno ją za to ganić. W tym środowisku, a raczej w tej części społeczeństwa prymitywne przekrzykiwania się w pseudodyskusjach, argumenty ad personam, wyciągane z zanadrza haki i haczki budzą rzeczywiście wyłącznie niesmak. Powoduje to nawet ten skutek, że wielu moich znajomych, jeśli pójdzie do wyborów, to tylko po to, żeby oddalić koszmarne widmo nowej IV Rzeczpospolitej, nie zaś by udzielić komukolwiek mandatu zaufania. Wysłuchiwanie zaś „frazesów bez pokrycia, obelg i kłamstw” jest wtedy tylko stratą czasu, którego w naszym życiu ciągle za mało. Do tej chwili zgadzam się z Hennelową w całej rozciągłości. Nie bierze ona jednak pod uwagę, że żyje w Polsce plemię, z którym się zapewne nie spotyka nigdy, a które rozmnaża się dalece szybciej i skuteczniej niż jej środowisko.

Polityka 40.2011 (2827) z dnia 27.09.2011; Felietony; s. 95
Reklama