Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Typowanie przez wskazywanie

Czy tym razem sondaże się nie pomylą?

Sztab wyborczy Jarosława Kaczyńskiego po ogłoszeniu wstępnych wyników pierwszej tury wyborów prezydenckich w 2010 r. Sztab wyborczy Jarosława Kaczyńskiego po ogłoszeniu wstępnych wyników pierwszej tury wyborów prezydenckich w 2010 r. Andrzej Iwańczuk / Reporter
Podczas poprzednich wyborów oficjalne wyniki znacząco rozminęły się z publikowanymi wcześniej sondażami i badaniami z dnia głosowania, co okrzyknięto blamażem badaczy opinii społecznej. Czy w najbliższą niedzielę, 9 października będzie podobnie?
Wieczór wyborczy 2005 r. w sztabie PO. Po minie Donalda Tuska widać, że nie jest usatysfakcjonowany wstępnymi wynikami.Wojciech Surdziel/Agencja Gazeta Wieczór wyborczy 2005 r. w sztabie PO. Po minie Donalda Tuska widać, że nie jest usatysfakcjonowany wstępnymi wynikami.
Wybory parlamentarne 2007 r., sztab PO w Gdańsku.Dominik Sadowski/Agencja Gazeta Wybory parlamentarne 2007 r., sztab PO w Gdańsku.

Dla pracowni badań opinii społecznej przykry był szczególnie rok 2005 r. Sondaże rozminęły się z rzeczywistym wynikiem wyborczym aż trzykrotnie. Najpierw w wyborach parlamentarnych przeszacowały rzeczywiste poparcie szykujących się do koalicji PO i PiS (sondaże dawały im łącznie 60 proc., rzeczywistości zdobyły tylko 50 proc.), a także o co najmniej kilka punktów procentowych nie doszacowały poparcia SLD i PSL. Przed pierwszą turą wyborów prezydenckich większość sondażowni wskazywała sporą przewagę Donalda Tuska nad Lechem Kaczyńskim, w rzeczywistości lider PO nie odniósł tak dużego zwycięstwa (36,3 proc. do 33,1 proc.). Według większości sondaży przed drugą turą prezydentem miał zostać Tusk, tymczasem to Kaczyński okazał się zwycięzcą, w dodatku dystansując rywala o 8 punktów procentowych! Wprawdzie jedna sondażownia, czyli Polska Grupa Badawcza zwycięstwo Kaczyńskiego przewidziała, ale według niej kandydat PiS-u miał niespełna pół punktu procentowego przewagi nad liderem PO. Po wyborach media nie zostawiły na firmach badawczych suchej nitki, rozpisywano się o tym, że „Kaczyńscy wygrali z sondażami”.

Dwa lata później w wyborach parlamentarnych sondaże również odbiegły od rzeczywistości, w dodatku to w obie strony. Nie doceniono PO, zaniżając jej rzeczywiste poparcie nawet o 10 punktów procentowych. Z drugiej strony jedna z firm badawczych przeszacowała je o 5,5 punktu. Niedoszacowano także PSL, który ostatecznie zaskoczył wynikiem 9 proc., podczas gdy przedwyborcze sondaże dawały skromniejsze rezultaty.

Dla socjologów, a przede wszystkim badaczy, te różnice nie są niczym szczególnym, bo mowa jedynie o sondażach. – Sondaż nie jest prognozą rzeczywistych wyników wyborów. Oddaje jedynie stan preferencji wyborczych w dniu badania i nie musi mieć odzwierciedlenia w dniu wyborów – mówi Wojciech Hołdakowski z ośrodka SMG/KRC. Zwłaszcza, że od dnia badania do dnia wyborów mija co najmniej 3 dni (ostatnie wyniki mogą być publikowane na dwa dni przed dniem głosowania ze względu na ciszę wyborczą). Co innego jednak jeśli chodzi o wyniki prognoz ogłaszane w czasie telewizyjnych wieczorów wyborczych.

Gwóźdź wieczoru

W 2010 r. podczas wyborów prezydenckich można było już mówić o prawdziwej klęsce sondażowni. Jeśli ktoś oglądał wieczór wyborczy w TVN czy Polsacie, to poszedł spać w przekonaniu, że Bronisław Komorowski znokautował Jarosława Kaczyńskiego (w TVN podano za SMG/KRC, że różnica wynosi 12 punktów proc.; w pierwsze dane z ośrodka Homo Homini w Polsacie wskazywały prawie 14 proc. przewagę). W rzeczywistości Bronisław Komorowski zwyciężył w pierwszej turze „tylko” o 5 punktów procentowych. Dziś SMG/KRC tłumaczy, że tamta rozbieżność wynikała stąd, że Jarosławowi Kaczyńskiemu doliczono w prognozie za mało głosów z puli osób, które na pytanie ankietera, o to na kogo głosowały odpowiadały: „wiem, ale nie powiem”. Standardowo prognoza uwzględnia takie głosy i badacze - dzięki skomplikowanym algorytmom - przyporządkowują odmawiających udzielenia odpowiedzi odpowiednim kandydatom, biorąc pod uwagę wiele czynników (dane demograficzne respondenta, czy przeszłe zachowania wyborcze ). – Nasza korekta na rzecz lidera PiS była niewystarczająca, szczególnie w sytuacji nawoływania w Internecie do bojkotu naszych badań – przyznaje Wojciech Hołdakowski z SMG/KRC. – Teraz stosujemy bardziej złożony system przeliczania głosów osób odmawiających odpowiedzi na pytanie o preferencje, pozwalający w większym stopniu kompensować niechęć do udziału w badaniach. - Wyciągnęliśmy wnioski co do interpretacji danych – zapewnia też Marcin Duma z ośrodka Homo Homini, który w tym roku przygotowuje dane dla Polsatu.

W 2010 r. najbardziej zbliżony do rzeczywistości wynik podała tylko TVP, bo tylko ta stacja zamówiła w TNS OBOP badanie exit poll, uznawane za najskuteczniejszą metodę. Jest ona również najdroższa. Za wyniki przeprowadzone tą metodą trzeba zapłacić minimum milion złotych, stąd nie wszystkie stacje telewizyjne się na nią decydują. W tym roku stacje telewizyjne, tzn. TVN i TVP się dogadały i zleciły OBOP wspólne badanie exit poll. Polsat będzie bazował na ankietach Homo Homini wykonywanych metodą telefoniczną. Obie metody mają swoje zalety i wady.

Dzwonić do drzwi czy przez telefon

Zdaniem Wojciecha Hołdakowskiego z SMG/KRC metoda telefoniczna ma wiele zalet: jest szybka (badanie można zrobić nawet w ciągu jednego dnia); tania (kosztuje znacznie mniej niż badanie terenowe), pozwala lepiej rozproszyć badaną próbę (respondenci nie są grupowani w tzw. wiązki zlokalizowane w niewielu miejscowościach, lecz są rozproszeni po całej Polsce – w praktyce w próbie 1000 osobowej można dotrzeć swobodnie do 600-800 różnych miejscowości znacznie od siebie oddalonych)); skłania do szczerszych wypowiedzi (łatwiej przyznać się przez telefon do skrajnych poglądów niż patrząc w oczy ankieterowi). – Wadą jest to, że rozmówca może nie być dostatecznie skoncentrowany na treści rozmowy. Może w tym czasie robić na przykład zakupy lub bawić się z przyjaciółmi w klubie, co może też wpływać na udzielane przez niego odpowiedzi – uważa Hołdakowski.

Dodatkowe wady metody telefonicznej widać także w dniu wyborów, gdy ankieter szuka wyłącznie osób, które już zagłosowały. Przez telefon nie widać, czy rozmówca już oddał głos (co jest oczywiste przy exit poll, podczas którego bada się osoby wychodzące z lokalu wyborczego). Deklaracja, że już głosował niekoniecznie musi być prawdziwa.

Przez telefon trudniej także o dane demograficzne, które w przypadku exit polls są oczywiste: czyli płeć, wiek, a także dokładne miejsce oddania głosu.

Exit polls są więc uznawane za metodę najbardziej wiarygodną, ponieważ mają o wiele większą próbę wyborczą (nie kilka, lecz kilkadziesiąt tysięcy osób) i są przez to obciążone mniejszym błędem (między 1 a 2 proc.; podczas gdy metoda telefoniczna to margines błędu między 3 a 4 proc.). Nie jest to jednak metoda bezbłędna. W wyborach samorządowych w 2010 r. według exit poll przeprowadzonego przez TNS OBOP dla TVP w Krakowie zwyciężył w pierwszej turze Stanisław Kracik z PO nad Jackiem Majchrowskim różnicą 2 punktów procentowych. W rzeczywistości to Majchrowski pokonał konkurenta 7 punktami procentowymi.

Socjolog Urszula Krassowska z TNS OBOP tłumaczy, że wybory samorządowe są dla badaczy trudniejsze niż prezydenckie: - Niektórzy mogą się pomylić. Po odpowiedzi na pytanie o partię, na którą głosowali odruchowo mogą wskazać kandydata tej samej partii, jako osobę, którą poparli w wyborach na prezydenta miasta. Poza tym również w tym badaniu respondent może oszukiwać.

Niezależnie od tego, czy sondaż przeprowadza się metodą telefoniczną czy terenową, bardzo ważna jest próba, na jakiej przeprowadza się badanie. Musi jak najwierniej oddać obraz społeczeństwa.

Natura błędu

Jakkolwiek ankieterzy będą się starali, by wydobyć z ankietowanego odpowiedź lub przynajmniej jakkolwiek określające go informacje, a badacze tworzyli skomplikowane modele, i tak każdy sondaż czy prognoza obarczone są błędem statystycznym. – To wynika z samej natury badania - mówi Marcin Duma. – Czyste bezbłędne zero moglibyśmy otrzymać tylko po przepytaniu 100 proc. uprawnionych do głosowania, co jest oczywiście niemożliwe.

Tyle, że przy wyciąganiu wniosków to nie błąd lecz margines błędu ma znaczenie. Michał Jasieński, profesor z Wyższej Szkoły Biznesu – National-Luis University w Nowym Sączu, kilka miesięcy temu w opublikowanej w POLITYCĘ analizie pt. „Co widać ze słupka”, zwrócił uwagę, że nawet media nie zawsze poprawnie interpretują ów margines. Jeśli na przykład partia na 1000-osobowej próbie uzyskuje poparcie na poziomie 30 proc., a margines błędu wynosi 3 proc. , oznacza to, że jej rzeczywiste poparcie może wynieść zarówno 27, jaki i 33 proc. Może to de facto oznaczać, że lider sondażu niekoniecznie musi okazać się zwycięzcą wyborów. - W najnowszych badaniach przez nas przeprowadzanych widać, że wyznaczone przez margines błędu dla poziomu ufności 95 proc. przedziały poparcia dla PO i PiS na siebie zachodzą.,W praktyce oznacza to, że nie ma pewności co do przewagi poparcia dla PO nad PiS w chwili obecnej, nie mówiąc już o przyszłym wyniku wyborczym – tłumaczy Hołdakowski.

Problemem jest także właściwe oszacowanie poparcia małych partii, ponieważ błąd na poziomie 3 proc. może oznaczać ich być albo nie być (sen z powiek sondażowniom spędza np. właściwe oszacowanie wyniku np. PJN, dla której 2 proc. w sondażach może być przy 3 punktach proc. marginesu oznaczać przekroczenie 5-proc. progu wyborczego). Niełatwe będzie oszacowanie również poparcia Janusza Palikota: - W sondażach ma dobre notowania, wyborca może iść na wybory z przekonaniem głosowania właśnie na niego, ale nie wiadomo, czy odnajdzie swojego „Palikota” na liście, ponieważ poza nazwiskiem lidera w nazwie komitetu i nielicznymi wyjątkami kandydaci Ruchu są praktycznie nierozpoznawalni – uważa Marcin Duma – Dlatego najtrudniejszym zadaniem Janusza Palikota w ostatnich dniach przed wyborami jest wytłumaczenie wyborcom, że nie znajdą jego nazwiska na 40 z 41 list, tylko kandydata, którego on popiera.

Ta najbliższa niedziela

Jak będzie w niedzielę? Homo Homini zacznie dzwonić od ok. godz. 14 (exit polls będą prowadzone cały dzień). Dzięki komunikatom o frekwencji podawanym przez PKW, pracownia będzie mogła dokonywać korekt we własnych danych i weryfikować deklaracje o zagłosowaniu z twardymi danymi. Próba wyniesie ok. 7,5 tys. osób, margines błędu 2 proc. – O tę wartość błędu każde ugrupowanie może być niepewne wyniku – mówi Duma. Ankieterzy OBOP-u będą pracować przy ok. 900 lokalach wyborczych i przebadają ok. 90-100 tys. osób: - Ryzyko, że nasze badanie nie będzie precyzyjne wciąż jest duże – zastrzega Krassowska.

Tyle, że na razie piłka wciąż jest w grze i jak mówią socjologowie jeszcze wiele może się zdarzyć. Prof. Andrzej Rychard z SWPS nie pozostawia złudzeń: – Każdy wynik jest możliwy. I nie poznamy go w niedzielę, lecz wtedy, gdy ogłosi go Państwowa Komisja Wyborcza po policzeniu wszystkich kart do głosowania.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną