Francuscy dziennikarze alarmują, że antykadafijscy libijscy „rewolucjoniści” zabrali się ostatnio do mordowania Murzynów. Powód jest taki, że Kadafi zatrudniał podobno najemników z Czadu i Mali. Murzyna łatwo jest rozpoznać, nie trzeba mu zgoła zaglądać do rozporka, gdyż Murzyn jest czarny i nawet pumeksem nie da się tego usunąć. Kwestia, czy ten akurat linczowany Murzyn był najemnikiem, jest oczywiście najzupełniej nieistotna. Jak świat światem antysemiccy bojówkarze zwalczali międzynarodowy spisek żydowskiej finansjery, lichwiarzy i sklepikarzy, tłukąc przy okazji obrzezanych proletariuszy i nędzarzy. Z wielkim rozczarowaniem dowiadywali się potem, że niektórym z „aryjskim wyglądem”, zasymilowanym w swoim krajach, udało się ukryć, a co więcej wydawać na świat kolejne pokolenia.
Libijski Murzyn, a jest ich kilkaset tysięcy uciekających przez lata od głodu do naftowego eldorado, nie ma takiego luksusu. Może być muzułmaninem i mówić po arabsku z bezbłędnym miejscowym akcentem, ale co kolor, to kolor. Czarne żony i ich dzieci nie strzelały zapewne w obronie starego reżimu. Jaki mąż ruszy jednak do boju, pytanie retoryczne, bez zgody swojej połowicy? Które dziecko nie popiera swoich rodziców? Jak to zawsze było w historii, tak i teraz lepiej wyrwać chwasty z korzeniami.
Jedną z pierwszych bohaterskich akcji „rewolucjonistów” egipskich był atak na ambasadę izraelską. Policja nowego, wspaniałego rządu okazała się dziwnie bezradna. Ruszyła do akcji z wystarczającym opóźnieniem, żeby ulica mogła się czuć zwycięska, a jednocześnie uratować niedobitków. Jednym słowem, żeby wilki mogły się do woli nażreć, a parę owiec na pokaz ocalało. Jest w tym zapewne jakiś parytet.