Przełomowy brak zmian
Przełomowy brak zmian. Nowe rozdanie w polskiej polityce: jakie będzie?
Obydwie rządzące dotąd partie odniosły sukces nie tylko dlatego, że zdobyły – każda na swoje konto – to, co zdobyły, ale i dlatego, że przekroczyły wspólnie sumę 230 mandatów. I nie muszą szukać współpracy z nikim, ani z SLD, ani z Ruchem Palikota. Gdyby było inaczej, podchody byłyby nieuniknione. Czy to w postaci zakładania poszerzonej koalicji, czy poprzez krępujące w sumie wyciąganie posłów z innych partii, a więc zachęcanie ich do nielojalności już na samym początku. Sytuacja byłaby jakościowo inna, choć i teraz przewaga PO i PSL jest niewielka, co – jeśli koalicja powstanie – będzie wymagać dużej dyscypliny w głosowaniu. Jest jeszcze jeden głos mniejszości niemieckiej, która z reguły jest prorządowa. A poza tym, już po zawiązaniu koalicji, zapewne i tak rozpocznie się przeciąganie niektórych posłów od Palikota i z SLD.
Zachowanie starej koalicji pozycjonuje – można powiedzieć, że w sposób sprawiedliwy – tak formację Palikota, jak i Grzegorza Napieralskiego. Pierwszy niezdeprawowany nowym udziałem w nowej władzy będzie mógł pokazać, co ma w saku, poznać swój klub, a też dopracować jakąś koncepcję obecności w polityce. Palikot, mimo licznych buńczucznych zapowiedzi, sam wydaje się nieco skonfundowany własnym sukcesem. Gdyby zaś SLD stał się koniecznym elementem koalicji rządzącej, urósłby ponad miarę w stosunku do nędznego wyniku wyborczego, jaki osiągnął. Stałby się ważny, potrzebny, być może nawet na takiej koniunkturze Napieralski mógłby popłynąć dalej na czele Sojuszu. Byłoby to całkowicie niezasłużone, a dla przyszłości partii niebezpieczne.
Palikot wice-Pawlakiem
Wedle prostych rachunków, największym zwycięzcą wyborów jest oczywiście Platforma Obywatelska – blisko 40 proc. poparcia – i Donald Tusk osobiście.