Beata
Senator Beata Gosiewska mówi, że nie chciała żyć z piętnem wdowy smoleńskiej. I temu zawdzięcza swój sukces wyborczy. – Moi kontrkandydaci sugerowali, że na śmierci męża próbuję zbić kapitał polityczny – tłumaczy. – Musiałam im pokazać, że mam doświadczenie, znam się na rzeczy, bo przez 10 lat pomagałam mężowi w jego pracy. Tylko po co jej ta polityka?
– Bo bardzo cierpi, jest zraniona i brakuje jej męża – mówi jej znajoma. – Nie może pogodzić się z tym, że umarł w tak okropnych okolicznościach i powoli odchodzi pamięć o nim.
Na pytanie, kiedy weszła do polityki, Beata Gosiewska odpowiada, że w 1997 r., gdy poznała swojego przyszłego męża Przemysława Gosiewskiego. Choć jeszcze wtedy o tym nie wiedziała. Pamięta, że na pierwsze spotkanie się spóźnił, bo walczył o poselski mandat na Podlasiu. Niestety, przegrał, choć AWS, z którego startował, odniósł swój pierwszy i jedyny wielki wyborczy sukces.
Oko w oko z polityką Beata Gosiewska stanęła rok później pod Halą Mirowską w Warszawie, blisko bloku, w którym mieszkali. Stała na chodniku, rozdając ulotki Przemka, zupełnie nieznanego sekretarza z zapomnianego Porozumienia Centrum, który startował do sejmiku mazowieckiego.
– To była nasza pierwsza wspólna kampania – mówi Beata. Zapamiętała, że mąż z wielką łatwością wchodził nawet we wrogi tłum, próbując rozmawiać z ludźmi, którzy wykrzykiwali te wszystkie inwektywy pod adresem polityków. Kto się boi ludzi, nie powinien być politykiem – powtarzał jej wtedy.