Podobno premier Tusk buduje nowy rząd. Podobno rozmawia z ministrami (byłymi i przyszłymi). Podobno pracuje nad exposé. Prezydent chciał wiedzieć, co w tym exposé będzie, zanim wygłosi orędzia w parlamencie. Zapraszał ministrów na lunch. Sondował doradców. Niewiele się dowiedział. Rząd jest szczelny jak nigdy. Ministrowie mają sporo czasu na rozmowy, ale sami bardzo mało wiedzą. Premier wzywa, pyta, prosi o sugestie i informacje. Ale mało mówi.
To, co powiedział, przeważnie spaliło na panewce. Chciał na przykład Jana Krzysztofa Bieleckiego na wicepremiera do spraw gospodarczych i szefa jednego z resortów. Waldemarowi Pawlakowi ten pomysł się, o dziwo, podobał. Gotów był się posunąć. Bielecki odmówił. Woli zajmować się strategią. Premier chciał połączyć w jednym ministerstwie środowisko z energetyką. Też raczej nie wyszło. Ćwiczył z doradcami różne inne warianty restrukturyzacji rządu – na przykład połączenie pracy z edukacją. Raczej nic z tego na razie nie będzie. Trudno przełamać opór rozmaitych materii. Kiedy zaczęły się sypać koncepcje, poukładane pod koniec poprzedniej kadencji, premier szczelnie się zamknął. Układanka jest trudniejsza niż kiedykolwiek.
Najbliżsi współpracownicy premiera zgadzają się w zasadzie tylko co do jednego: to nie jest dobra chwila na gwałtowne ruchy. Reformy – tak! Wielkie reformy – nie!
To, czego w takich warunkach najbardziej Polska potrzebuje, jedna z najbliższych premierowi osób ujmuje bardzo krótko: po pierwsze – silne przywództwo, po drugie – robienie dobrego wrażenia na rynkach, po trzecie – trzymanie wydatków, po czwarte – inwestowanie w rozwój.
Silne przywództwo już się realizuje. Kiedyś, opisując pozycję Donalda Tuska w PO, z przekąsem powtarzano frazę: „mam Schetynę i nie zawaham się go użyć”.