Późno, bo późno, ale doszła w końcu ta wiadomość do naszej suwalskiej wioski i lekko się zagotowało. W niedalekiej leśniczówce strażnik leśny mieszka, co go wszyscy Kabaczek przezywają. On co roku dynie sadzi i tymi dyniami kozy karmi. Jedna kobieta z Kółka Adoracji Nieustającej dodała te szatańskie dynie do tych kóz i prawda cała się wylała jak rzeczka na wiosnę. Bo przecież każda koza z twarzy do diabła jest podobna, a w dodatku i ogon ma, i rogi, i kopyta, a jeszcze czartowskimi dyniami karmiona – strach pomyśleć. „Szatan tu mieszka” – ktoś napisał kredą na drzwiach Kabaczka, a że ten już o tych dyniach wiedział, co biskup ogłosił, więc się chłopina wystraszył. Nocą wszystkie dynie wywiózł furą nad jezioro i do domu spać wrócił. A nad ranem krzyk przez wszystkie nasze wiosczyny przeleciał, że szatany po naszym jeziorze pływają. I tak się u nas zaczęła tej jesieni walka z pogańskim zabobonem. W lesie polanka jedna, na której od wielu lat zawsze grzyby szatany rosną, została w parafialnym czynie głęboko zaorana i święconą wodą pokropiona przez dzieci przebrane za aniołki.
A tu tymczasem nowe rzeczy się stały, bo jedna nasza miejscowa polityczna grupa, która w całości do chóru kościelnego należy, musi się rozpaść na dwa chóry, bo w centrali trzech fałszuje. Kierownik centrali Jelenia Kura (bo tak kiedyś przez pomyłkę miejsce swojego urodzenia napisał) wysłał oficjalny list do organisty, który wygrał kiedyś gminne zawody w jedzeniu zupy na czas i dlatego przezywają go Znikająca Zupa. W liście było polecenie, że ci, którzy nieczysto śpiewają, mają z chóru odejść i mogą sobie założyć nową grupę wokalną.