Przyspieszenie rządowe Tuska jest spowodowane pogarszającą się sytuacją w strefie euro, zamieszaniem politycznym w Grecji oraz we Włoszech, idącymi niebezpiecznie podobną drogą. Ale też w październiku pojawiło się ostrzeżenie już wobec samej Polski, kiedy agencje ratingowe zagroziły obniżeniem notowań naszego kraju. Agencje zarzucają rządowi nie tyle to, że teraz występują jakieś poważne zagrożenia, ale że rząd wciąż nie przedstawia awaryjnych planów redukcji deficytu budżetowego na wypadek spowolnienia gospodarczego. Faktycznie, przez kilka tygodni po wyborach tkwiliśmy w rzeczywistości niejako przedwyborczej, z zaprojektowanym wówczas budżetem i bez ujawnienia konkretnych zamierzeń na przyszłość – zwłaszcza tych awaryjnych.
Na te „awarie” jest teraz w Europie szczególne wyczulenie, gdyż w ramach akcji tępienia wirusa kryzysu, zarażającego finanse kolejnych państw, tropi się słabsze jednostki. I chociaż Polska wciąż się do nich nie zalicza, stało się oczywiste, że Tusk powinien pokazać, że aplikujemy sobie szczepionkę i leki wzmacniające. W Europie szuka się czegokolwiek, co może z grubsza i z daleka przypominać optymizm. Zwłaszcza że tak wiele teraz zależy od stanu emocji, na rynkach finansowych i u europejskich decydentów bankowych.
Obniżka ratingu Polski z solidnego wciąż A2 byłaby fatalnym znakiem dla rozpoczynającej się drugiej kadencji Tuska i PO. Bo działa ta dziwaczna zasada obecnego kryzysu: nie jest źle, ale ma być źle, a im bardziej nie jest źle, tym bardziej można podejrzewać, że jest gorzej, niż się wydaje. Dlatego dziś tłumaczyć się muszą równo wszyscy.
Donald Tusk musi więc sprawić teraz wrażenie, że wszystko jest pod kontrolą, a władza jest gotowa do błyskawicznej reakcji.