Najważniejsza jest dyskrecja. To znaczy żadnych plotek, przecieków i biegania do mediów. Rozmowy z dziennikarzami, a nawet łączność z partią, ograniczone do minimum. Bo rynki teraz reagują szczególnie nerwowo, a i cierpliwość ludzi zbliża się do tej granicy, po przekroczeniu której dochodzi do eksplozji. Dlatego większość polityków PO, zapytana o to, co słychać w Kancelarii Premiera, odpowiada krótko: blokada.
Ci najbardziej wtajemniczeni twierdzą, że wszystko jest dokładnie rozpisane na role i zadania na kartce formatu A3. Przede wszystkim na zadania, czyli zapowiadane przez Donalda Tuska projekty ustaw; role obsadzają odpowiedzialne za ich przygotowanie ministerstwa. Niedługo przy nazwach resortów mają pojawić się konkretne terminy. Prawdopodobnie jeszcze w styczniu do Sejmu trafią trzy projekty: dotyczące podwyższenia składki rentowej o 2 proc., podwyższenia i zrównania wieku emerytalnego oraz zmiany ulg prorodzinnych.
Wszystko ma przebiegać sprawnie, by przynajmniej część zapowiedzi z exposé została przekuta w konkretne przepisy. Stąd w Kancelarii Premiera dokonuje się mała rewolucja. Z biurokratycznego urzędu będącego dotąd administracyjnym i eksperckim zapleczem szefa rządu ma się przeistoczyć w urząd, który ma planować i pilnować, by ministerstwa je realizowały.
Zmiany w kancelarii rozpoczęły się jeszcze w poprzedniej kadencji, tuż po aferze hazardowej, którą premier wykorzystał, by odstawić na bocznicę dawnych partyjnych przyjaciół z legendarnego pokoju 109 w Sejmie, w którym przez lata spotykała się na naradach platformiana wierchuszka. Tuska zawsze irytowało, gdy osoby z jego najbliższego otoczenia nazbyt zajmowały się personalnymi gierkami i budowaniem własnej pozycji politycznej. Powtarzał, że zamiast biegać do mediów, powinni zająć się poważną robotą.