Swego czasu, przy okazji występu reprezentacji biało-czerwonych na mistrzostwach świata w piłce nożnej, odśpiewała Edyta Górniak hymn polski w sposób, który ani rusz nie pasował do zachrypniętego piwem skandowania kibiców. Została za to poniżona, wyklęta i odrzucona przez lud. Zresztą, wiadomo – Cyganka, cóż może mieć wspólnego z naszą tradycją narodową? Chciałem tylko zaznaczyć, że nasz hymn zwie się „Mazurkiem Dąbrowskiego” i jako taki jest melodią do tańca, a nie pruskiego marszu. Hymny francuski, niemiecki czy hiszpański to wezwania do ustawiania się w kolumny i zakładania bagnetu na broń. Tylko w hymnie polskim (krok na lewo, podskok, krok na prawo) usłyszysz o ojcu Basi, który zapłakany słucha tarabanów. I nikt się nigdy nie dowie, kim był ten ojciec i ta Basia.
Być może Edyta Górniak nazbyt się tym przejęła. Uznała, w czym ją w pełni rozumiem, że może uhonorować pieśń po swojemu. Zamiast wojskowego patosu i zamiast tańca zrobiła z tego przejmujący song. Nie na miarę jednak i nie na apetyt wykrzykujących zgłoski kiboli. Dostała więc za swoje. Dopieroż miały media uciechę! Bo jakże tu grać, kiedy Górniak poplątała zawodnikom patriotyczne nogi.
Oto temat, którym zajęli się potem polscy dziennikarze, telewizja i parlamentarzyści. Jak miło wiedzieć, dlaczego przegraliśmy, mimo że obiektywnie, metafizycznie i częstochowsko jesteśmy najlepsi. Oto znieważono świętości, które kanonizują się z każdym kuflem piwa, wspomnieniem o Kircholmie i Polską od morza do morza. Wszystkiemu zaś winna Edyta Górniak, więc w końcu nie ponieśliśmy klęski, tylko zostali zdradzeni, co jak wiadomo, jest niezbywalnym refrenem naszych heroicznych dziejów.
Górniak, to było już dawno.