Choć Donald Tusk miał wejść na sejmową mównicę o godz. 9.10, jego wystąpienie rozpoczęło się z 25 - minutowym opóźnieniem. Początkowo wydawało się, że tak długo kazał na siebie czekać prezydent Bronisław Komorowski. Rzecznik rządu Paweł Graś poinformował jednak, że przyczyną było nieplanowane wcześniej spotkanie prezydenta z premierem i marszałek Sejmu Ewą Kopacz.
Na Wiejską przyjechali prawie wszyscy ministrowie, są również najbliźsi współpracownicy prezydenta z Tadeuszem Mazowieckim na czele wypełnione są ławy poselskie.
Tusk zaczął przemówienie od uwagi, że przyszłość Unii Europejskiej jest niepewna i to nie w długoletniej perspektywie, ale kilku miesięcy. Przypomniał, że polska prezydencja przypadła w trudnym momencie kryzysu finansowego. - Europa potrzebuje działań szybszych i bardziej zdecydowanych, a strefa euro w szczególności, aby sprostać wyzwaniom jakie kryzys przed nami stawia - mówił Tusk. - Kryzys ujawnił, jak szybkie są tendencje dezintegracyjne w UE - kontynuował. - Każdy, kto sądził, że UE jest zakorzeniona na trwałe, stoi na fundamencie nie do ruszenia robi błąd.
Tusk powtórzył swoje słowa wypowiedziane w środę w Parlamencie Europejskim, na zakończenie polskiej prezydencji w UE, stwierdzając, że Unia nie będzie już nigdy taka sama jak była przed kryzysem. - UE zmienia się na naszych oczach. Zakreślił dwie koncepcje, jakie jego zdaniem powstają w Europie na temat przyszłości UE. Po pierwsze teza, że Europa powinna wrócić do swego zasadniczego zrębu ("twardego jądra"), który wyznaczają granice strefy euro. Po drugie konieczność dalszego zacieśniania współpracy w ramach wszystkich krajów członkowskich, przy wzmocnieniu kompetencji instytucji wspólnotowych ("by były sprawnym i szybkim mechanizmem decyzyjnym").