Kraj

Niech spadnie śnieg

Podobno mieliśmy nareszcie szczęście. W grupie eliminacyjnej do mistrzostw Europy wylosowaliśmy pepików – Czechów, kacapów – Ruskich, i bankrutów greckich (że nie wspomnę o ich wyniesionych ze starożytności rzekomych preferencjach seksualnych). Właściwie jesteśmy już w ćwierćfinałach. Wprawdzie Grecy byli dopiero co mistrzami Europy; Czesi, w piłce nożnej przynajmniej, leją nas regularnie; z Ruskimi, na skrzydłach wielkich przemian, wygraliśmy w niedzielę, dzień Boży, 20 października 1957 r. dzięki dwóm bramkom Gerarda Cieślika, acz od tego czasu było już znacznie gorzej.

Cóż to jednak może znaczyć? Jak słusznie mówią nasi dziejopisarze, aktorzy i publicyści, historia jest istotą tożsamości. Pomścimy się na Ruskich za Katyń, na Czechach za Zaolzie, które nam zabrali i odzyskaliśmy je dopiero w 1939 r. Grecy nie zrozumieli nigdy wyższości rzymskiego katolicyzmu nad ich spaczoną teologią zbliżającą się niebezpiecznie do moskiewskiej. W gruncie rzeczy pobić Greków czy Rosjan to metafizycznie na jedno wychodzi.

Czytam książkę „Polacy i Rosjanie, 100 kluczowych pojęć” (Kraków 2002) i poniekąd wszystko się zgadza. Ruscy wiedzą, że nam dokopią, my, że nie mają z nami żadnych szans. Nie ma to już nic wspólnego z losowaniem grup na mistrzostwa albo racjonalnym mierzeniem szans jednych i drugich. Tutaj w grę wchodzą stereotypy, uprzedzenia, zajadłe historyczne baśnie wyjęte z kronik.

Cieszę się, iż wydawnictwo Znak oddało głos oszołomom obu stron. Pisze np. Swietłana Michajłowna Falkowicz: „W powieści Tołstoja jest zadziwiająca scena z początków wojny 1812 r. – scena przeprawy przez rzekę Wilię pułku polskich ułanów; w odpowiedzi na rozkaz, by odszukać bród i przeprawić się przez rzekę, polski pułkownik prosi o pozwolenie, by przejść rzekę bez brodu; w rezultacie czego na drugi brzeg zdołało wyjść tylko kilku ludzi, którzy natychmiast zaczęli krzyczeć »Wiwat!« na cześć Napoleona, większość zaś musiała wrócić na stary brzeg. 40 osób utonęło. Malując straszny obraz śmierci ludzi, Tołstoj pisze: »Starali się płynąć przed siebie na drugą stronę i bez względu na to, że kilometr dalej znajdowała się przeprawa, byli dumni z tego, że płyną i toną w tej rzece pod spojrzeniem człowieka (Napoleona – S.F.) siedzącego na pniu i nawet nie patrzącego na to, co robili«”.

Podobne akcenty znajdziemy w literaturze czeskiej, nawet u Haszka, którego trudno posądzić o bezmyślny nacjonalizm. Co u Greków – szczerze mówiąc, nie wiem, moja wiedza za mała, a może po prostu za daleko. Nie wiem, czy są tam odpowiedniki naszych „udawać Greka” albo „grecka wiara”. „Grecką wiarą zowiemy, kiedy nas kto brzydkiem uwiedziony przysiągszy oszuka pożytkiem”, krótko mówiąc, Grecy to kłamcy i krzywoprzysięzcy – pisał Wacław Potocki. Być może są Grecy tak wspaniałomyślni, iż nie rewanżują się jakimś „niegodziwym Lachom” (to z Gogola), założywszy, iż w ogóle wiedzą, że taka nacja istnieje.

Tak więc z eliminacji wychodzimy bezboleśnie (kpiny na nasz temat są wyrazem bezsilnej słabości, co stosuje się oczywiście tylko w jednym kierunku). Potem jednak zaczynają się schody. Czekają na nas Portugalczycy, Holendrzy albo Niemcy. O Portugalczykach wiemy tak mało, że nawet Julian Krzyżanowski znalazł na ich temat tylko jedno porzekadło: „Spać jak portugalski król”, z tym że nie wiemy, co się temu królowi śni: remis z Polską, porażka czy może zwycięstwo, jak to najczęściej bywało. Z Holendrami już lepiej. „Wyglądać jak śledź holenderski” – oznacza być mięczakiem, słabeuszem, mizerniakiem i bladą pokraką. Holendrów nie należy się więc przesadnie obawiać, acz wykrzyknik „O! Holender!” zdarza się w najlepszych rodzinach, kiedy ktoś wdepnie w to, czego sąsiedzi po piesku nie posprzątali, przytrafić się więc może i po meczu.

O Niemcach nie piszemy, gdyż tomy o naszych wzajemnych wyobrażeniach zapełniłyby niejedną bibliotekę. Zdajmy się więc tylko na Kazimierza Górskiego, który twierdził, że piłka nożna to taka gra, w której mężczyźni walczą z mężczyznami, piłka jest okrągła, wszystko może się zdarzyć, ale wygrywają zawsze Niemcy. Nie można przy tym liczyć na wsparcie kiboli, gdyż po meczu Polska-Rosja będą mieli gardła zdarte do tego stopnia, iż nawet najmniejszy pisk się z nich nie wydobędzie.

A jeśli z łutem szczęścia da się nam wyminąć Niemców… Owegoż łutu szczęścia upatrywałbym zupełnie gdzie indziej. W tym oto, żeby nasi kibice przestali nareszcie być patriotami. Bo w gruncie rzeczy jest tak jak w prastarym i nieco rasistowskim dowcipie. Oto syn pewnego afrykańskiego kacyka pojechał na studia do Oxfordu. Ukończył je z najwyższymi notami, wraca do ojczyzny, przyjmuje tysięczne gratulacje, potem jednak zwołuje do wielkiego szałasu radę starszych, sprawdza, czy nikt nie podsłuchuje, i mówi: Owszem, dyplom dyplomem, ale nie to jest najważniejsze. Tuż przed obroną magisterium zaproszono mnie do wielkiej półokrągłej budowli pełnej ludzi. Na środku rosła przystrzyżona trawa. Po obu stronach pola stały rusztowania z trzech belek. Dwóch pionowych i trzeciej nad nimi w poprzek. Potem na to pastwisko wybiegło jedenastu mężczyzn ubranych na żółto i jedenastu na czerwono. Jeszcze chwila i pojawiło się trzech ubranych na czarno, z których środkowy niósł w ręku białą kulę. Położył ją dokładnie na środku pola. Z jednej strony podszedł do niej żółty mężczyzna, z drugiej czerwony. Czarny cofnął się o trzy kroki i wziął do ust małą świstawkę. Gwizdnął… I wtedy nagle spadł wielki deszcz!

Tego właśnie życzę państwu pod choinkę przed mistrzostwami Europy w piłce nożnej. Przygotować dużą butelkę rosyjskiej wódki (dla abstynentów może być czeskie piwo), talerz czeskich knedliczków (albo wymiennie rosyjski kawior) i jeszcze grecką fetę. Potem zaśpiewać kolędę. I zobaczą państwo, że taki sypnie śnieg, aż zaśpiewają cicho dzwoneczki u sań.

A ja wypiję wtedy toast za tych ludzi, których dane mi było spotkać, a którzy o tym właśnie chcieliby świat przekonać, z profesorem Leopoldem Moskwą na czele. „I – w lot kominem! W ciemny świat i czar/Białego mrozu”.

Polityka 52.2011 (2839) z dnia 21.12.2011; Felietony; s. 161
Reklama

Czytaj także

null
Rynek

Siostrom tlen! Pielęgniarki mają dość. Dla niektórych wielka podwyżka okazała się obniżką

Nabite w butelkę przez poprzedni rząd PiS i Suwerennej Polski czują się nie tylko pielęgniarki, ale także dyrektorzy szpitali. System publicznej ochrony zdrowia wali się nie tylko z braku pieniędzy, ale także z braku odpowiedzialności i wyobraźni.

Joanna Solska
11.10.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną