Żebym się nie czuł gołosłowny, zasunę na początek coś chwytającego za serce. Narodowy Fundusz Zdrowia zapowiedział, że za niektóre „procedury inwazyjne” – na przykład te związane z interwencją przy zawale serca – kardiolodzy będą otrzymywali nawet do 22 proc. mniej pieniędzy. Rzecz jasna zaczęły się protesty lekarzy, że stracą pacjenci, szczególnie ci najciężej chorzy. Wydawałoby się niemożliwe, by podjąć dyskusję z takim argumentem – oczywiście, że stracą. Można podejrzewać, że nie tylko zdrowie, ale dużo więcej, żeby nie powiedzieć wszystko.
Stanął jednak przed nami Andrzej Troszczyński, rzecznik NFZ, i z właściwą chyba tylko sobie logiką próbował wytłumaczyć, że decyzja ta nie oznacza gorszego finansowania kardiologii: „Kontrakty ze szpitalami będą podobne, tyle że by dostać tę samą ilość pieniędzy, trzeba przyjąć większą liczbę pacjentów”.
Właściwie rzecznik ma rację. Jeśli z powodu niewykonania jakiejś dodatkowej specjalistycznej diagnostyki pacjent przestanie być z medycznego punktu widzenia interesujący, i to na zawsze, to przecież ani NFZ, ani kardiologia na tym nie stracą. Wieszcz pisał wprawdzie „Miej serce i patrzaj w serce”, ale po co „patrzać”, skoro już nic nie uda się dojrzeć. Metoda tłumaczenia, jaką zastosował rzecznik Troszczyński, jest nieoceniona, bo podnosi ogólny poziom optymizmu w narodzie. Jeśli każdy z nas zrozumie, że „za tę samą ilość pieniędzy trzeba przyjąć mniejszą ilość benzyny” i że nikt na tym nie traci – to znaczy, że jesteśmy w domu.
Być może malkontenci dopowiedzą swoje, czyli w jakim jesteśmy domu. Tak jest, właśnie w takim bez klamek. A dom obszerny, w następnym pokoju pracują jak mróweczki. Czas, energia, pieniądze i wycięte lasy (bo papier potrzebny) idą teraz na kłótnie i spory, ponieważ ci w zarękawkach uznali, że dotychczas działający system refundowania leków jest nieszczelny, wadliwy i prowadzi do licznych nadużyć. Na dowód przedstawili wyniki kontroli z ostatnich 9 miesięcy. Znaleziono sześć (słownie 6) przypadków wypisania refundowanej recepty pacjentowi do tego nieuprawnionemu. Tak, sześć przypadków na trzydzieści parę milionów Polaków! I z tego powodu ci w zarękawkach będą zmieniać cały system wypisywania recept. Czekamy na kolejne ciepłe reformy.
Moja znajoma pojechała do sklepu. Na stanowisku dla rowerów zapięła swój jednoślad na linkę. Kupiła kefir, serek i trzy bułki za „taką samą ilość pieniędzy”, za jaką parę dni temu mogła kupić dwa kefiry, serek i cztery bułki. Wyszła – roweru nie było. Na szczęście cały obszar przed sklepem był monitorowany. Tak przynajmniej – że to szczęście – myślała okradziona. Policja jednak nie widziała w tym żadnego szczęścia: – Właściciel roweru zostawia pojazd na własne ryzyko! Co z tego, że jest monitoring? Taśmę można udostępnić na żądanie prokuratury – usłyszała znajoma. Ale przecież – zaprotestowała – jeśli policja przejrzy nagranie, to będzie miała złodzieja jak na dłoni. – My będziemy szukali jakiegoś kogoś z nagrania, że rower wziął, a w tym czasie ile ważnych spraw nie zdąży się wykryć, pomyślała pani? Znajoma nie pomyślała, że „w tej samej ilości czasu”, kiedy nie trzeba będzie zajmować się jej rowerem, będzie się można zająć jakąś inną ważniejszą sprawą. Ważniejszą to znaczy taką, której nie wykryje się z ważniejszych powodów.
Czego mamy sobie życzyć na te nasze polskie święta? „Nie wszystko dolar, nie wszystko funt, grunt trochę szczęścia, bo szczęście to grunt” – jak już ponad pół wieku temu śpiewaliśmy w STS. Aha, i jeszcze o jednym pamiętaj Polaku – przy wigilijnym stole siedź prosto, nie śledź i nie karp się!