Media ujawniły, że podczas przeszukania w domu Olewników (rodzice porwanego w 2001 r. Krzysztofa) zabezpieczono nagrania prywatnych rozmów z byłymi ministrami. Olewnik nie informował rozmówców, że rejestruje spotkania. Po co to robił?
Wszyscy z otoczenia biznesmena z Drobina, ale też dziennikarze od lat interesujący się sprawą porwania jego syna, wiedzieli, że Włodzimierz Olewnik dokumentuje każdy swój krok, zabezpiecza się na każdą okoliczność. Spotykał się z osobami, które przekazywały mu informacje dotyczące Krzysztofa, ale też z politykami, których prosił o pomoc. Rozmowy nagrywał z dwóch powodów. Chciał mieć dowody, gdyby ktoś zarzucił mu manipulację, ale też nie ufał swojej pamięci (od lat choruje m. in. na cukrzycę), dlatego nagrania traktował jak notatnik.
Nagrywanie bez zgody rozmówców jest naganne moralnie, ale prawo nie zabrania takiego postępowania. Zapisy odbytych rozmów trzymane w domowym archiwum, to nic więcej jak prywatna własność i nikomu nic do jej zawartości, chyba, że właściciel takich nagrań próbowałby ich używać np. do wymuszania określonych zachowań, inaczej mówiąc do szantażu. Nic nie wiemy jednak, aby Olewnik lub jego córka wykorzystywali w ten sposób zasoby z archiwum.
Warto natomiast zastanowić się, czy przejęcie tych nagrań przez prokuraturę apelacyjną z Gdańska i ujawnienie tego publicznie, nie stanowiło naruszenia prywatności państwa Olewników. W oficjalnym komunikacie wydanym przez gdańską PA, dotyczącym celów listopadowego przeszukania w domach rodziny Olewników, wymieniono katalog poszukiwanych przedmiotów. Szukano m. in. nieujawnionych nagrań rozmów z porywaczami i listów od Krzysztofa.