Dramatyczna próba samobójcza płk. Mikołaja Przybyła, zastępcy wojskowego prokuratora okręgowego w Poznaniu, była zapewne gestem rozpaczy nawiązującym do tradycji żołnierskiego poczucia honoru, ale miała też wydźwięk nieco teatralny. Prokurator wszystko rozegrał z rozmysłem: zorganizował konferencję prasową, przeczytał oświadczenie, wyprosił na pięć minut dziennikarzy, przeładował broń i strzelił do siebie. Z komunikatów lekarskich wynika, że na szczęście odniósł stosunkowo niegroźne obrażenia.
Pretekst: inwigilacja dziennikarzy
Prok. Przybył – jak wynikało z odczytanego oświadczenia – zaprotestował przeciwko działaniom Prokuratury Generalnej, kierowanej przez Andrzeja Seremeta, oraz – jak to określił – nagonce medialnej i nieprawdziwym informacjom, które podważały wiarygodność jego i podległych mu prokuratorów. Rzecz dotyczyła inwigilacji dziennikarzy, jak ochrzciły to media.
W listopadzie 2010 r. poznańska Prokuratura Wojskowa zaczęła sprawdzać, w jaki sposób dochodziło do przecieków do prasy w sprawie śledztwa smoleńskiego. Podejrzewano m.in. prok. Marka Pasionka, nadzorującego to śledztwo z ramienia Naczelnej Prokuratury Wojskowej. Sprawdzano telefony Cezarego Gmyza z „Rzeczpospolitej” i Macieja Dudy z portalu TVN24.pl – podejrzewano bowiem, że to im prok. Pasionek przekazuje informacje.
Jeszcze przed zakończeniem postępowania „przeciekowego” prok. Pasionka odsunięto od trwającego wciąż śledztwa smoleńskiego, zawieszono w czynnościach i skierowano wniosek o ukaranie go do sądu dyscyplinarnego. Ale powodem tych restrykcji były nie tyle jego kontakty z mediami, ile spotkanie, jakie odbył z pewnym agentem FBI. Podejrzewano, że ujawnił amerykańskiemu funkcjonariuszowi tajemnice śledztwa smoleńskiego.