Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Drony tanie niesłychanie

Jak polska armia bezzałogowce kupowała

Polska armia kupiła dwa zestawy bezzałogowców po cztery samoloty każdy. Realizacja kontraktu ciągle się jednak odwleka. Polska armia kupiła dwa zestawy bezzałogowców po cztery samoloty każdy. Realizacja kontraktu ciągle się jednak odwleka. Reuters / Forum
Pomimo że Ministerstwo Obrony Narodowej zapłaciło już 30 mln zł, armia od ponad roku czeka na samoloty bezzałogowe z Izraela. Wreszcie podjęto odważną decyzję – czekamy dalej.
Mimo kłopotów z realizacją kontraktu, z aerostarów korzystają polscy żołnierze służący w Afganistanie.Reuters/Forum Mimo kłopotów z realizacją kontraktu, z aerostarów korzystają polscy żołnierze służący w Afganistanie.

Przetargiem na zakup samolotów bezzałogowych dla polskiej armii chwalono się chętnie. Ale tylko przez pierwsze tygodnie po jego podpisaniu. 15 miesięcy temu Polscy żołnierze w Afganistanie mieli dostać pierwszy zestaw bezzałogowców. A 30 czerwca 2011 r. miało się skończyć szkolenie ostatnich żołnierzy. Formalnie żaden z tych punktów umowy nie został zrealizowany. Zwycięzca już po wygranym przetargu zaoferował polskiej armii system z gorszą głowicą śledzącą, słabszym GPS, bez systemu automatycznego startu i lądowania i bez możliwości wymiany danych pomiędzy samolotami, co było jednym z kluczowych zapisów kontraktu. A mimo to Ministerstwo Obrony Narodowej przelało na konto producenta 30,3 mln zł. Kolejne miliony z budżetu poszły na dostosowanie struktury polskiej armii do sprzętu, którego ciągle ona nie odebrała.

Trudno się dziwić frustracji wśród żołnierzy.

Szybko, bo giną

Z pojawieniem się w polskiej armii samolotów bezzałogowych było jak w przysłowiu: czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal. Przez wiele lat temat ten właściwie nie istniał. A osoby podejmujące ten wątek, jak choćby gen. Stanisław Koziej, traktowane były z lekkim przymrużeniem oka. Dopiero w 2003 r., kiedy polska armia zetknęła się z nimi podczas misji w Iraku, okazało się, że bez tego sprzętu ani rusz. Potrzebę jego kupienia zaczęto wpisywać do kolejnych planów budżetowych.

Pierwsze próby zakupu Polska podjęła za oceanem. Negocjowano samoloty Shadow 200. Amerykanie proponowali cenę znacznie wyższą od tej, za którą kupowała amerykańska armia. Naturalnym konkurentem okazały się więc firmy izraelskie, które wyspecjalizowały się w produkcji tego typu sprzętu. W 2005 r. do GROM trafił pierwszy samolot, a właściwie samolocik bezzałogowy – Orbiter. Jego producent Aeronautics LTD mógł odtrąbić sukces. W branży militarnej jeden wygrany przetarg bardzo często jest furtką do zdominowania rynku. Polska armia szybko zaczęła dokupować kolejne zestawy Orbiterów. W sumie dla Wojsk Lądowych kupiono 11 zestawów po cztery samoloty w każdym. Dodatkowe trzy zestawy kupiło jeszcze Dowództwo Wojsk Specjalnych.

Orbitery miały dobrą opinię dopóty, dopóki nie zaczęto ich używać w Afganistanie. Tam okazało się, że te małe, napędzane silnikami elektrycznymi samolociki nie zawsze radzą sobie z silnymi wiatrami. Wiele z nich ulegało awariom w czasie lądowania. Producent wymyślił, że samolot po wykonanej misji będzie lądował opadając na spadochronie. A wokół najdelikatniejszego elementu, czyli głowicy śledzącej, otwierać się będzie specjalna poduszka powietrzna. Tyle że ten sposób lądowania w górzystym kraju nie zawsze się sprawdzał.

Wojsko postanowiło zatem kupić większe samoloty, które mogłyby latać wyżej, dłużej i wykonywać zadania bojowe. Co prawda nie miały przenosić żadnej broni. Ale mogłyby wskazywać cele dla bomb zrzucanych z samolotów albo przekazywać współrzędne dla artylerii. Opowiadający o zaletach tego systemu oficerowie wprost piali z zachwytu – podkładający bombę terrorysta będzie miał ułamek sekundy na uświadomienie sobie, że tym razem to on został zwierzyną – mówili.

Ponieważ w Afganistanie ginęło coraz więcej polskich żołnierzy, MON zdecydował się na kupienie sprzętu z pominięciem standardowej procedury przetargowej. W ramach Pilnej Potrzeby Operacyjnej zwrócono się do trzech izraelskich firm z zapytaniem, czy mają taki sprzęt i czy zechcą nam go sprzedać. Wszystkie trzy powiedziały dwa razy tak. Po złożeniu wymaganej dokumentacji okazało się, że jedna z firm z przyczyn formalnych została wykluczona z postępowania. Zwycięzcę postanowiono wyłonić w wyniku aukcji elektronicznej.

Rywalizowały firmy: Aeronautics LTD i Elbit Systems. Pomimo że dość powszechnie wiadomo było, że polska armia przeznaczyła na ten cel aż 184 mln zł, w trakcie aukcji wydarzyło się coś dziwnego. Aeronautics dramatycznie obniżył cenę. Zgodził się dostarczyć wymagany sprzęt za 109 mln zł mniej. Na umowie podpisanej 25 lutego 2010 r. zapisano, że cena kontraktu opiewa na 75 mln 270 tys. 441 zł i 92 gr.

Minister Bogdan Klich mówił o wielkim sukcesie negocjacyjnym. Niespełna dwa miesiące później na konto firmy Aeronautics przelano wspomniane 30,3 mln zł. Im dalej było od podpisania umowy, tym mniej chętnie mówiono o tym kontrakcie. Za to dużo o nim pisano w wewnętrznej wojskowej korespondencji. Najczęściej powtarzające się w niej słowa: nie w terminie, nie wykonał, nie podał, nie udało się ustalić. Na jednym z pism minister albo wiceminister dopisał odręcznie – skandal. Ale pomimo tego umowy nie zerwano.

Może kiedyś zacznie działać

Pierwsze kłopoty pojawiły się bardzo szybko po przelaniu pieniędzy na konto producenta. Firma zaczęła kwestionować zdolność do uczenia się polskich żołnierzy przysłanych na kurs. Jednego z nich oskarżyła nawet o celowe rozbicie dwóch samolotów bezzałogowych. Aeronautics stwierdził, że nie tylko przestanie szkolić tego kursanta, ale nie podejmie się też wyszkolenia kogoś w jego miejsce.

Programy ustalane były w sposób morderczy. Z jednego z wyliczeń wynikało, że trwający 665 godzin kurs zrealizowany zostanie w pięć tygodni. Kursantom, którzy mieli opanować nową dla nich i bardzo zaawansowaną technologię, zaproponowano, żeby zajęcia trwały po 17 godzin dziennie przez sześć dni w tygodniu. Warunki zakwaterowania były złe. Żołnierze skarżyli się, że nie dla wszystkich starczyło łóżek. Były problemy z odpowiednim jedzeniem. A klimatyzacja, która w Izraelu nie jest zaliczana do luksusów, nie zawsze działa. Ich przełożonych martwiło coś innego. Kurs był bardzo krótki, intensywny, ale nie w każdym punkcie efektywny. Strona polska kwestionowała: nie przeszkolono pilotów wewnętrznych np. z analizy i interpretacji danych obrazowych, co było niezwykle ważne dla polskiej armii. W jednym z wewnętrznych pism przedstawiciel Dowództwa Wojsk Lądowych wprost napisał do przełożonych: „Firma prawdopodobnie będzie starała się opóźnić szkolenie żołnierzy III turnusu – zbyt mała liczba instruktorów i niewystarczająca baza szkoleniowa w stosunku do liczby szkolonych”.

Pierwszy turnus szkolących odbył się z miesięcznym opóźnieniem. Drugi miał już osiem miesięcy poślizgu.

O ile problemy ze szkoleniem można było jakoś dogrywać, to prawdziwym kłopotem okazał się sprzęt. A raczej jego brak. Według umowy pierwszy zestaw miał być dostarczony już siedem miesięcy od daty jej podpisania, czyli 25 września 2010 r. W połowie sierpnia strona polska udała się z inspekcją do producenta i podwykonawców. Pierwszą bardzo niemiłą niespodzianką była informacja, że serce urządzenia, czyli głowica obserwacyjna, będzie inna niż zamówiona. Różnica, choć pozornie niewielka, dla strony polskiej była kluczowa. Ta montowana do polskich bezzałogowców nie miała możliwości laserowego wskazywania celów. W efekcie nie było mowy o współpracy w niszczeniu celów z F-16, na czym zależało polskiej armii. Producent przerzucał odpowiedzialność na stronę polską twierdząc, że nie dostarczono mu kodów do laserowego wskaźnika celu. Problem w tym, że wcześniej nie wspominał, że nie ma dostępu do takich kodów.

Wizyta u kolejnego podwykonawcy i kolejny zimny prysznic. Oprogramowanie do zestawu szkolno-treningowego okazało się niegotowe. Ostatni skontrolowany 17 sierpnia 2010 r. zakład, który odpowiadał za bardzo ważny system retranslacji danych (wymiany danych pomiędzy dwoma statkami, tak aby zwiększyć ich zasięg i możliwości działania w trudnym terenie), jest dopiero na etapie badań. Komisja została poinformowana, że nie ma żadnych szans na zintegrowanie tego systemu z pierwszym zestawem. Jeśli ktoś z komisji miał jeszcze jakieś złudzenia, to powinien je porzucić drugiego dnia inspekcji. Pierwszy zestaw ciągle był niegotowy, a drugi, który miał trafić do Polski 25 listopada 2010 r., znajdował się w początkowym etapie produkcji. Przy okazji okazało się również, że samoloty nie będą miały zamontowanego systemu ATOL, odpowiadającego za automatyczny start i lądowanie. Zamontowanie tego systemu było jednym z ważniejszych wymagań strony polskiej.

O tym, jak luźno Aeronautics podchodził do umowy i jej zapisów, najlepiej świadczy fragment służbowej notatki: „Firma podtrzymuje swoje stanowisko, że dostarczy z zestawem 4 silniki i 40 śmigieł, mimo że w umowie jest odpowiednio 133 silniki i 1600 śmigieł. Jako wyjaśnienie podano błąd edytorski”.

O kłopotach powiadomione zostały wszystkie najważniejsze organy odpowiedzialne za przetarg. – Już na tym etapie umowa powinna być zerwana. Producent jawnie nas lekceważył i wywiązywał się tylko z tych zapisów, które były dla niego wygodne. Ale taką decyzję mógł podjąć tylko minister albo jego zastępca – mówi jeden z oficerów zaangażowanych w przetarg.

15 listopada 2010 r. podpisano aneks do umowy, po którym współpraca zbytnio się nie poprawiła. Za to Aeronautics zwrócił się do MON o wypłacenie mu kolejnej transzy pieniędzy. Tym razem chciał ponad 20 mln zł.

Negocjować prawie twardo

20 grudnia 2010 r. pierwsze zestawy dotarły do polskich baz w Afganistanie. Jednak w niebo wzbiły się dopiero cztery miesiące później. Producent winą za opóźnienia notorycznie obwiniał stronę polską. Najpierw kwestionował możliwość używania pasa, który miał cztery wgłębienia. Później stwierdził, że dostarczony typ paliwa nie spełnia kryteriów, choć wcześniej je zatwierdził. Nadzorujący wykonanie przetargu żołnierze dostawali szału, kiedy z jednej strony atakowano ich za niedociągnięcia, a jednocześnie pracownicy podwykonawcy wyjechali z Afganistanu na ponad 20 dni na bożonarodzeniowy urlop.

Trzeba przyznać, że w niektórych punktach polska armia sama się podkładała. Choć na samoloty czekano ponad rok, nie zadbano o zbudowanie dla nich hangarów. Zastosowane tymczasowe namioty techniczne okazały się porażką. 11 lutego 2011 r. pod wpływem dużych opadów śniegu jeden się zawalił. Lekko uszkodzone zostały dwa bezzałogowce. Zresztą i tak nie mogłyby latać, bo 26 stycznia w wyniku katastrofy Mi-24 zniszczony został fragment pasa startowego. Zniszczenia nie były wielkie. Ale strona polska potrzebowała prawie dwóch miesięcy, żeby je naprawić.

O tym, jak obecnie wygląda wykorzystanie bezzałogowców Aerostar, nie można pisać, żeby nie narażać życia polskich żołnierzy na misji w Afganistanie. Marcin Idzik, wiceminister obrony narodowej, który od początku nadzorował kontrakt, twierdzi, że Aerostary latają: – Możemy ich używać, kiedy tylko chcemy, i się sprawdzają. A co ważne, dzięki podpisanemu aneksowi za usługę tę nie płacimy ani grosza.

Wojsko się podzieliło. Sztab Generalny uważa, że kupowanie nie tego, co chcemy, i od producenta, który robi, co chce, to błąd. Dowództwo operacyjne chciałoby utrzymać kontrakt, żeby mieć czym kontrolować prowincję, która i tak jest za duża, jak na możliwości naszego kontyngentu.

O przyszłości kontraktu zdecydowano 16 stycznia 2012 r. podczas posiedzenia kierownictwa MON. – Ustaliliśmy, że nie odbierzemy sprzętu, który nie spełnia naszych kryteriów. Ale jednocześnie nie zrywamy umowy czekając, aż producent upora się z problemami. Dla nas najważniejsze jest, że żołnierze mają ochronę w postaci obrazu uzyskiwanego z samolotów testowanych w Afganistanie przez producenta – dodał wiceminister Idzik. Kiedy zapadała decyzja, do siedziby Tomasza Siemoniaka jechał minister spraw zagranicznych Izraela. Polscy żołnierze w Afganistanie pewnie byliby wdzięczni, gdyby odbył tę wizytę jakiś rok wcześniej.

Polityka 03.2012 (2842) z dnia 18.01.2012; Kraj; s. 16
Oryginalny tytuł tekstu: "Drony tanie niesłychanie"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną