Przez Polskę przetacza się właśnie burza, by nie rzec - prawdziwe tornado, które zdążyło już zatrząść Internetem u podstaw i zmieść niejeden ugruntowany wcześniej (głównie u polityków) pogląd na temat sieciowego piractwa - tego, co nim jest, a co nie, bo mieści się jeszcze w sferze wolności obywatelskich. Wszystko to za sprawą ACTA (Anti-Counterfeiting Trade Agreement) - owianego do niedawna tajemnicą międzynarodowego porozumienia ws. walki m.in. z naruszeniami własności intelektualnej. "Zdumiewające, jak uparci są politycy. Cały czas żyją w przekonaniu, że zdołają po cichu zrealizować swoje plany, licząc, że nikt ich na tym nie złapie" - skomentował to Edwin Bendyk.
Porozumienie miało być podpisane bez szerszych konsultacji społecznych i zbytniego rozgłosu. Stało się jednak inaczej. W Sieci zawrzało już wcześniej i rozpoczęło się masowe ruszenie internautów, według których porozumienie przyczyni się do cenzury Sieci, ograniczając przy okazji swobody obywatelskie i dostęp do szeroko rozumianej kultury. Do dyskusji włączył się nawet Generalny Inspektor Ochrony Danych Osobowych Wojciech Wiewiórowski, który określił ACTA jako "niebezpieczne dla konstytucyjnych praw i wolności".
Cyberatak
"O jeden hack za daleko" - podsumował Edwin Bendyk to, co stało się później. Pierwszy zmasowany atak na strony rządowe i ministerialne nastąpił w sobotni wieczór, 21 stycznia br. Na Twitterze "hakerskie ramię" Anonimowych podawało kolejne adresy witryn polskich oficjeli z lakonicznym komentarzem "TANGO DOWN", co w wolnym tłumaczeniu oznaczałoby, że "wróg został wyeliminowany".