Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

W potrzasku

Prokuratura ma dwa problemy: musi się zająć sama sobą, a jednocześnie dokończyć śledztwo smoleńskie. Trudno to pogodzić.

Prokurator generalny Andrzej Seremet chce zmiany naczelnego prokuratora wojskowego. Zwrócił się do ministra obrony narodowej o zaopiniowanie wniosku o powołanie na to stanowisko płk. Jerzego Artymiaka. Wokół wniosku o opinię szefa MON (od marca płk Artymiak i tak miał zostać zastępcą odwoływanego obecnie gen. Krzysztofa Parulskiego, na jego wniosek i za akceptacją szefa MON, a więc nie wydaje się kandydatem kontrowersyjnym) toczy się dziś niewątpliwie polityczna gra. Głównymi jej aktorami są prokurator generalny i prezydent, bo to od niego zależy nominacja lub jej brak. Ale ważne role grają minister obrony narodowej, do którego należy pierwszy krok, czyli właśnie opinia o kandydacie, a także premier Tusk i minister sprawiedliwości Jarosław Gowin, od których zależą ewentualne zmiany ustawowe. Stawką jest obrona albo osłabianie wciąż mizernie wyglądającego autorytetu prokuratora generalnego, czyli niezależności prokuratury, którą PO tak się szczyciła. To było jedno z głównych dokonań Sejmu poprzedniej kadencji.

Prezydent Komorowski, chcąc bronić Parulskiego, mówi o „dokończeniu reformy prokuratury”. Mówi, że nie jest za żadną z osób głośnego konfliktu cywilów z wojskowymi, ale za prokuraturą. Ale opowiedzenie się „za prokuraturą” nic nie znaczy. Albo też znaczy coś bardzo złego, bo sięgnięcie do praktyk najgorszych: mamy trudną decyzję personalną – to zmieńmy ustawę.

Na razie trzeba umacniania niezależności prokuratury tu i teraz. Wiadomo, że nowa ustawa szybko się nie narodzi, bo trzeba rozstrzygnąć tak ważne kwestie jak zapisanie jej pozycji w konstytucji. Nie mniej kontrowersyjne jest nadanie prokuraturze samodzielności budżetowej czy określenie od nowa roli prokuratora generalnego, który jest dziś w istocie panem bez ziemi, gdyż w sprawach kadrowych jest zupełnie niesamodzielny. Wszędzie jest uzależniony albo od prezydenta, albo od Rady Prokuratorów, od której zależą wszystkie inne nominacje. Andrzej Seremet już się w obu tych kwestiach potykał, z marnym dla siebie skutkiem.

W cieniu walki o utrzymanie gen. Parulskiego na stanowisku znalazła się sprawa pionu śledczego IPN, który, co wydaje się też od dawna oczywiste, powinien stać się częścią prokuratury powszechnej. Seremet chciał przynajmniej dokonać zmiany na stanowisku szefa tego pionu, który kompromituje się śledztwami historycznymi i niepotrzebnymi ekshumacjami, marnując publiczne pieniądze. Ale jego wniosek (pozytywnie zaopiniowany przez szefa IPN – tu też jest odrębna procedura powoływania szefa, ponoć będącego formalnie zastępcą prokuratora generalnego), po półrocznym oczekiwaniu, nie zyskał aprobaty prezydenta, a z kancelarii głowy państwa napłynęły sygnały, że na razie nie oczekuje ona innych kandydatur. Tym samym prezydent utrzymuje na stanowisku nominata Janusza Kurtyki i Zbigniewa Ziobry.

Seremet nie może liczyć także na zbytnią przychylność Rady Prokuratorów, na czele której stoi, delegowany w jej skład przez prezydenta, Bogdan Zalewski, w przeszłości pierwszy zastępca prokuratora generalnego i główny konkurent Seremeta do stanowiska szefa nowej, oddzielonej od ministra sprawiedliwości prokuratury. Od opinii rady zależą nominacje prokuratorskie i już kilkakrotnie dała ona Seremetowi znać, kto tu rządzi, odrzucając jego kandydatów i próbując narzucić własnych. Czy choćby formułując nie tak dawno niejasne stanowisko co do tego, czy prokuratorzy Barski i Święczkowski mogli startować w wyborach, a to stało się po wyborach powodem politycznej awantury.

Pomysł prezydenta, by to Rada Prokuratorów zażegnała konflikt między prokuratorem generalnym a naczelnym wojskowym, był więc mocno nierealistyczny. W jakiej formie miałoby się to dokonać – poprzez przesłuchiwanie obu, namawianie do współpracy, która przecież istniała? Rada nie ma tu żadnych kompetencji, są natomiast określone prawem procedury, z których prokurator generalny musi i chce skorzystać: podwładny publicznie wypowiedział mu posłuszeństwo, kwestionując zasadę cywilnej kontroli nad armią. Prezydent, w przeszłości minister obrony narodowej, powinien być tej zasady strażnikiem. Nie jest być może dlatego, że Andrzej Seremet przez obecną władzę był traktowany dość podejrzliwie jako człowiek PiS albo przynajmniej tej partii sprzyjający. Powołany przez prezydenta Kaczyńskiego, z którym musiał się ułożyć w sprawie powołania zastępców (wszystkich do dziś nie powołano), nie przeprowadził spektakularnych czystek, które mogłyby być traktowane jako odcięcie się od prokuratury Zbigniewa Ziobry z jej politycznymi manipulacjami. Ale tego nie zrobił też minister Zbigniew Ćwiąkalski ani jego następca Krzysztof Kwiatkowski.

Jako główny argument przeciwko Seremetowi przywołuje się powołanie w skład nowej prokuratury generalnej Jerzego Engelkinga, specjalisty od widowisk multimedialnych w ramach tzw. afery gruntowej, ale jakoś umyka, że pozostali – Barski, Święczkowski, Ocieczek i inni słynni faworyci Ziobry – nie zostali powołani. Engelking to symbol i takim pozostanie. Zbyt wolno też zachodzą w prokuraturze zmiany w jakości pracy prokuratorów (tydzień temu w tej sprawie pisałam na łamach POLITYKI list otwarty do prokuratora generalnego). Po prostu nie widać takiej wyraźnej granicy cięcia między nowymi a dawnymi laty, co m.in. powoduje ciągle podejrzenia, czy aby Seremet nie jest za bardzo przywiązany do PiS. Można więc odnieść wrażenie, że od czasu do czasu poszukuje się okazji, aby go odwołać lub zmusić do dymisji. A Seremet ma wciąż w toku największe śledztwo.

Smoleńskie śledztwa stały się dla nowej prokuratury (powołana została do życia 1 kwietnia 2010 r., 10 dni przed katastrofą) szansą, ale zarazem przekleństwem. Opinia publiczna oczekuje wyników, a tych nie ma i szybko nie będzie. Są informacje szczątkowe, podgrzewające atmosferę, jak choćby ostatnie, związane z ujawnieniem ekspertyzy instytutu im. prof. Jana Sehna w Krakowie, gdzie nie znaleziono na taśmie głosu gen. Błasika.

Dla przebiegu wydarzeń i przyczyn katastrofy nie ma to znaczenia, ale dla zwolenników teorii spiskowych i walczących o honor polskich pilotów ma wymiar kluczowy. Zwłaszcza że atak można skierować na premiera Tuska, który podobno nie dość mocno tego honoru bronił, a więc ma też przepraszać wdowę po generale. Gdy idzie o honor, fakty stają się nieważne. Problem, jak informować o śledztwie, które może potrwać jeszcze bardzo długo, jest realny i żadna z prokuratur z nim sobie nie poradziła. Ostatnia konferencja pokazuje, że znów dobrymi zapewne intencjami piekło zostało wybrukowane. Miało być o faktach i ważnej ekspertyzie, a mamy głównie o gen. Błasiku, który samolotu nie pilotował i któremu komisja Millera nie przypisała czynnego udziału w tragedii ani jednym słowem.

Zresztą samo uporządkowanie materii tych śledztw jest sprawą skomplikowaną. Formalnie w sprawie katastrofy smoleńskiej toczą się trzy – jedno rosyjskie i dwa polskie. Zasadnicze, dotyczące przyczyn katastrofy i wskazania winnych, bo takie jest zadanie prokuratury – w przeciwieństwie do komisji rządowej, mającej wskazać przyczyny, aby zapobiec w przyszłości takim zdarzeniom – prowadzi Okręgowa Prokuratura Wojskowa w Warszawie. Prokuratura Okręgowa Warszawa-Praga prowadzi postępowanie w wątku cywilnym, a więc bada przygotowanie wyjazdu i zachowania tych, którzy nie są wojskowymi. Może to drugie uda się zakończyć jeszcze w tym roku, ale nikt nie jest w stanie podać terminu.

Śledztwo nie weszło jeszcze w etap podejmowania przez prokuratorów decyzji, a więc właśnie stawiania zarzutów czy umorzenia sprawy. Na razie trwa gromadzenie dowodów, przesłuchania. Można więc powiedzieć, że mimo całej złożoności jest to etap dość łatwy, schody zaczną się przy podejmowaniu decyzji o stawianiu zarzutów. Gdyby okazało się, że sprawy trzeba umorzyć, bo organizatorzy nie żyją, będzie polityczna awantura, po przecież winą próbuje się obciążyć Arabskiego czy Klicha. Gdyby pojawiły się zarzuty dla jakiegoś meteorologa czy innego niskiej rangi urzędnika, też będzie awantura pod hasłem: kryje się tych ze szczytów. Prokuratura wojskowa postawiła zarzuty dwóm pilotom za zaniedbania w szkoleniach. Nie wzbudziły one większych emocji, bo były pierwszymi, i ciągle trwa oczekiwanie na nazwiska z pierwszych stron gazet.

Nie należy się więc za bardzo dziwić, jeżeli śledztwa będą się przeciągać, także z powodu – delikatnie rzecz ujmując –nadmiernej procesowej ostrożności prokuratorów. Nikt nie chce podpaść. Z tego przecież powodu tak długo nie zamykano jednego z wątków śledczych, czy aby Tupolew nie padł ofiarą zamachu.

Zasadnicze śledztwo, prowadzone przez prokuratorów wojskowych, potrwa o wiele dłużej i praktycznie nie ma szans, aby zakończyło się w tym roku. Często przywołuje się zresztą przykład katastrofy francuskiego Concorda, gdzie trwało ono 10 lat, a jego wyniki i tak stały się powodem głębokich podziałów i opinii publicznej nie zadowoliły. Prokuratura wojskowa czeka jeszcze na dokumentację z lotniska w Smoleńsku (także film z wieży kontroli lotów, którego istnienie ostatnio ujawniono), na opinię z krakowskiego instytutu Sehna, mającą w świetle odczytów czarnych skrzynek nakreślić sytuację psychologiczną panującą w kabinie pilotów (stan napięcia załogi, emocje towarzyszące podejmowaniu kolejnych decyzji), na rys psychologiczny członków załogi, przygotowywany przez warszawskie laboratorium kryminalistyczne.

Czeka także na dokument być może najważniejszy – opinię o przyczynach katastrofy, przygotowywaną przez zespół 16 biegłych. Dopiero po zebraniu tych dokumentów będzie można przejść do dalszego etapu prac. W każdym razie nasza prokuratura nie zgłasza dziś zastrzeżeń co do tempa przekazywania Polsce materiałów przez Rosjan, mimo że jest w tym sporo biurokratycznej mitręgi. Śledztwo smoleńskie w Rosji prowadzi obecnie Komitet Śledczy Federacji Rosyjskiej, powołany do życia w styczniu ub.r. do zwalczania najpoważniejszych przestępstw i działający pod nadzorem samego premiera Putina.

Tzw. obrót prawny, czyli przekazywanie dokumentów, odbywa się jednak za pośrednictwem prokuratury generalnej, która wcześniej to postępowanie prowadziła. Droga się więc wydłużyła, nie wiadomo, czy nie ma napięć między prokuratorami obu tych instytucji, w które wpisana jest pewna konkurencja. Jaki to może mieć wpływ na ostateczne wnioski? Czy będą one bliżej raportu MAK, czy bardziej niezależne? Dla naszych prokuratorów będzie to miało znaczenie, chociaż śledztwa są zupełnie niezależne i żadne ustalenia nikogo nie wiążą. Mają jednak swój wymiar polityczny i propagandowy.

Smoleńskie śledztwa będą więc długo jeszcze trafiać w prokuraturę różnymi odłamkami i nie będą ułatwiać zarówno rozwiązywania bieżących problemów, jak i dyskusji o nowej czy nawet nowelizowanej raz jeszcze ustawie o prokuraturze. Wygląda to tak, jakby wszyscy tkwili w potrzasku.

Polityka 04.2012 (2843) z dnia 25.01.2012; Temat tygodnia; s. 16
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną