Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Kraj

Niszczenie PKiN

Kiedy na szarym przełomie lutego i marca 1984 r. przyjeżdżałem po raz pierwszy po trzech latach wymuszonej emigracji do Polski, do Warszawy, szosą z Poznania, nie zauważyłem nawet, że jestem na przedpolach miasta. Aż nagle z brudnych mgieł wyłaniać się zaczął Pałac Kultury. Obok spleśniałych, szarych bloków, tych samych w Lipsku, Magdeburgu, Poznaniu, Koninie, był to jedyny punkt charakterystyczny. Zrozumiałem, że jestem u siebie. Teraz Królewską w prawo, Krakowskim Przedmieściem w lewo i już plac Zamkowy. Potem tylko w Świętojańską, Dziekanię (wtedy ruch samochodów był tam dozwolony) i już u rodziców.

Radek Sikorski, chociaż nie warszawiak i nie wie, co oznacza PKiN dla mieszkańców stolicy, chciałby go zniszczyć w myśl ideologii, estetyki, a przede wszystkim jakiejś żółciowej zadry, która utkwiła mu w podświadomości i nie pozwala spojrzeć na świat odrobinę chociaż obiektywniej i z minimalnym choćby zrozumieniem historii.

Czy jest PKiN urodziwy? – Na pewno nie! Czy jest symbolem stalinowskiej władzy? Bezsprzecznie tak. Czy jednak w Paryżu może wieżę Eiffla ścierpieć oko prawdziwego estety? Rzecz nie do przyjęcia! Miał to być okazjonalny pokaz metalurgiczno-przemysłowej potęgi Francji z okazji wystawy światowej 1889 r. Już w trakcie jego budowy podniósł się protest najznamienitszych przedstawicieli francuskiej kultury, pośród których byli m.in. Guy de Maupassant, Aleksander Dumas, Karol Garnier (twórca opery, którą tak zachwycał się Wokulski) i Sully Prudhomme. Kiedy okazało się, że stos żelastwa dominować ma nad lewym brzegiem Sekwany jeszcze przez następne lata, do prefekta Paryża dotarło około 800 tys. listów (więcej niż kiedykolwiek zebrałby Sikorski) wyrażających oburzenie i optujących za natychmiastowym zburzeniem owego potworka.

Polityka 04.2012 (2843) z dnia 25.01.2012; Felietony; s. 88
Reklama