Exposé premiera sprzed kilku miesięcy, oszczędne, technokratyczne, nie wynikało tylko z kryzysowej sytuacji, ale – jak się później okazało – było sygnałem, że druga kadencja rządów Tuska i jego Platformy może wyglądać inaczej niż pierwsza. W stylu, atmosferze, realnych działaniach. Sam Donald Tusk zmienił ton, stał się jakby nieco bardziej nonszalancki, często przygaszony, czasem surowy, mniej zabiegający o sympatię i uznanie. Jego wypowiedź na temat sytuacji z lekami, udzielona w przerwie meczu, w którym brał udział, czy choćby ostatnie konferencje prasowe nie mają dawnego żaru, są raczej dość beznamiętnym opisem sytuacji z zapowiedziami „przyjrzenia się sprawie”, czasami z jakąś ukrytą groźbą, ale bez upierania się jak wobec lekarzy.
Zarówno awantura lekowa, personalny i strukturalny kryzys w prokuraturze, jak i ostatnie zamieszanie z regulacjami ACTA (i chwiejność opinii premiera w tej kwestii) pokazują u władzy pogłębiający się proces, polegający na decyzyjnym chaosie, niespójności rządowego przekazu, niesłuchaniu opinii dużych grup społecznych. A także na przekonaniu o własnych racjach, które nie wymagają szczegółowego tłumaczenia, bo – jak można rozumieć – czasy są trudne, a alternatywy i tak nie ma. Premier często milczy, a zdezorientowani urzędnicy kręcą.
Nawet przyznanie się do porażki przychodzi Tuskowi bez ceregieli, choćby w kwestii nieprzesądzonego wciąż, mimo starań, uczestnictwa Polski w obradach państw strefy euro. Trudno, nie zawsze się wygrywa – to słowa raczej spoza dotychczasowego słownika lidera Platformy, pokazujące tyleż godną pochwały szczerość, ile przejaw faktu, że mu już mniej zależy na wizerunku, że trochę odpuścił. Jego niespodziewane wsparcie premiera Węgier Orbána wobec krytyki Unii Europejskiej też można odczytać jako demonstrację tego, że mu więcej wolno, że stać go na zmiany frontu, a inni, jeśli zdołają, niech za nim próbują nadążyć.