Czym się różni polityk polski od zachodnioeuropejskiego? Nie poglądami. Tutaj i tam są lewica i prawica (przynajmniej tak o sobie sądzą), skrajna lewica i takaż prawica, komuniści, którzy z rzadkimi wyjątkami zmienili nazwę, faszyści, którzy ją wszędzie zmienili, centryści, liberałowie, republikanie etc., etc., nazw i niuansów nie zliczyć. Nie tutaj jest więc pies pogrzebany. Problem w tym, że na zachód od Odry i Nysy Łużyckiej ludzie walczący o władzę starają się być w minimalnym choćby stopniu przekonujący, czytelni i konsekwentni, gdyż inaczej może ich to dużo kosztować. W Rzeczpospolitej nic z tych rzeczy. Ważne jest – acz przyznaję, jedni robią to bardziej elegancko, inni mniej – gadać, co komu ślina na język przyniesie.
Antoni Macierewicz wie (to ważne – wie, a nie przypuszcza), że primo: pod Smoleńskiem doszło do zamachu na elitę narodu polskiego; secundo: że złowieszcze ruskie plemię z azjatycką chytrością zrobiło wszystko, żeby upokorzyć, rzucić na kolana i zatracić nasz dumny, katolicki naród. Jednocześnie wie jednak także (znowu – wie, a nie przypuszcza), że skrzydło samolotu ścięłoby jakąś brzozę po drodze niczym brzytwa zarost na brodzie Rasputina. Gdzie głupiej, drewnianej brzozie do metalowego skrzydła! Nie przychodzi mu do głowy pytanie, co tam, dokładnie tam, ta bieriozka w ogóle robiła. Nie powołał nawet specjalistów, którzy stwierdziliby, jaki był to gatunek brzozowatych (Betulaceae) i czy naprawdę była to brzoza, a nie słup żelazny oblepiony tylko białą korą i zainstalowany w konkretnym celu.
Sam brak tej elementarnej refleksji przesądza już o wartości ustaleń komisji Macierewicza. Ruscy kłamią, jak oddychają, aż nagle, kiedy mówią, że brzoza to zwykła brzoza, komisja niczym dzieci łatwowierne im ufa?