Premier zwieńczył polityczny tydzień decyzją, że ratyfikacja umowy ACTA zostaje zawieszona przynajmniej do końca roku. W tym czasie ma się wyjaśnić, czy nie zagraża ona polskim internautom. Miejmy nadzieję, że przy okazji wzięte zostanie także pod uwagę powszechne naruszanie praw autorskich. W każdym razie premier wystąpił publicznie, czym odpowiedział na liczne niepokoje wyrażane przez coraz liczniejsze grono komentatorów i polityków, przeważnie opozycyjnych, zawierające się w pytaniu: gdzie jest premier? Kraj płonie, anarchia postępuje, a premiera nie ma. Kraj jednak akurat ścięty został solidnym mrozem, co wyparło ACTA z medialnych czołówek, zaś domaganie się nieustannej obecności premiera (najlepiej, żeby wygłosił nowe exposé lub przynajmniej zrobił „nowe otwarcie”) stało się już działaniem monotonnym. Jakby dzień bez premiera był dniem straconym. Tymczasem premiera akurat ostatnio sporo było i w Sejmie, i na konferencjach prasowych. Może nawet było go za dużo.
Najpierw premier niepotrzebnie zaostrzał kurs, doprowadzając do podpisania umowy ACTA, a potem go nadmiernie łagodził, a więc być może nie miał czasu na odpowiednie konsultacje i poszukanie sensownej drogi wyjścia z impasu. Zresztą ma od tej sprawy kilku ministrów, a także Waldemara Pawlaka, wicepremiera do spraw gospodarczych, który powinien być mocno zainteresowany, gdyż rzecz dotyczy generalnie towarów podrabianych. Wicepremier jednak stał się chwilowo nieobecny, a Tusk znów powiedział coś zdecydowanego, ale mało zrozumiałego. Co bowiem oznacza „zawieszenie” ratyfikacji umowy ACTA? Specjaliści od prawa międzynarodowego mówią, że nic, bo i tak najpierw wypowiedzieć się musi Parlament Europejski. Może premier przekona swoją frakcję ludową w PE, aby już tej umowy nie popierała? Może też umowy nie wysłać do naszego parlamentu, ale to jakoś mało poważne. Podpisać i schować do szuflady?
Pożytek i wymierne oszczędności z decyzji premiera ma Janusz Palikot. Obiecał on przyozdobienie maskami „anonimów” wielu pomników w kraju. Na początek miało być najbardziej ambitnie, czyli maska na twarzy figury Chrystusa w Świebodzinie. Ale do tego trzeba by było wynająć helikopter, a być może także zapłacić za prawa autorskie, bo maska Guya Fawkesa jest zastrzeżona. A tu partia bez pieniędzy. Akcję zawieszenia maski zatem zawieszono, aby „nie odwracać uwagi od śmierci Wisławy Szymborskiej”, co wydaje się argumentem mało taktownym. Jednak w sukurs przyszedł premier zawieszając ratyfikację. Tym samym wiele pomników pozostanie szczęśliwie z własnymi twarzami. W zamian Palikot powoła w Sejmie zespół do spraw ACTA. Tak więc, obok zespołu Macierewicza specjalizującego się w badaniu wytrzymałości brzozy, będzie zespół Palikota, który będzie badał wytrzymałość Tuska.
Awantura o ACTA ma jednak swoje pożyteczne skutki uboczne. Oto Zbigniew Ziobro wyznał, że w PE głosował za rezolucją w sprawie ACTA, bo został wprowadzony w błąd przez unijnego komisarza do spraw handlu. Wiele nam to wyjaśnia, gdy idzie o działalność Zbigniewa Ziobry na polu krajowym, zwłaszcza w Ministerstwie Sprawiedliwości. Jako człowiek wyjątkowo łatwowierny dał się wprowadzać w błąd swoim prokuratorom w bardzo wielu sprawach: dr. Garlickiego, Emila Wąsacza, śmierci Barbary Blidy i w wielu innych mających wskazywać na istnienie układu. To ważna informacja, zwłaszcza w świetle tego, że dwie partie uznające się za lewicowe próbują postawić Ziobrę przed Trybunałem Stanu w sprawie śmierci Blidy. Jego łatwowierność można by potraktować jako okoliczność łagodzącą: nie wiedział, co czyni. Na razie jednak Ziobro może spać spokojnie: SLD i Ruch Palikota chcą wprawdzie zebrać podpisy pod wstępnymi wnioskami w jego sprawie, ale może im to przyjść z trudem. Koncentrują się głównie na wzywaniu Platformy, a nawet samego premiera do podpisywania, co ma charakter propagandowy. Gdyby naprawdę chodziło o Trybunał dla Ziobry, napisaliby wspólny wniosek i zaczęli zbierać podpisy, zamiast organizować konferencje prasowe. Widocznie jednak nie ma prawdziwego życia politycznego bez codziennej konferencji prasowej.
ACTA nie powinny nam jednak przesłonić faktu, że serial o prokuratorach dotarł do finału (choć niedoskonałego): powołany został nowy naczelny prokurator wojskowy. Prezydent przestał bronić gen. Krzysztofa Parulskiego i zgodził się na płk. Jerzego Artymiuka. Tyle że już na wstępie jakby go zdegradował. Nominacji nie wręczył osobiście w Pałacu Prezydenckim, lecz scedował ją na prokuratora generalnego, więc rzecz dokonała się w nieokazałym gmachu prokuratury. Dotychczas prezydent Komorowski nie dawał sygnałów, że jest małostkowy. Dlaczego dał teraz? Udzieliła mu się ogólna atmosfera?