Skoro wszyscy członkowie komisji byli przeciwko swemu przewodniczącemu i nie było możliwości polubownego rozładowania konfliktu, musiał przeciąć niezdrową sytuację. Dlaczego komisja stanęła murem przeciwko Klichowi, nie jest całkowicie jasne. To ciało ma generalnie zasadę utajniania swoich poczynań. Ogólne stwierdzenia, że czegoś nie wydostał od Rosjan, lub, że jego praca nie przyczyniła się do uwzględnienia przynajmniej większości polskich krytycznych wniosków do raportu MAK, niewiele nam w gruncie rzeczy mówią.
Sam Klich daje do zrozumienia, że członkowie komisji nie nawykli do ciężkiej pracy, a jego zasługą jest przyspieszenia prac badania przyczyn wielu lotniczych katastrof. W takim środowisku nie da się pracować – powiedział na koniec. W jakim? Czyżby był jedynym sprawiedliwym w morzu tych, którzy nic nie robią? Zapewne w swoim przekonaniu tak, gdyż Edmund Klich o swojej pracy miał wyjątkowo dobre zdanie. Nie zmienił tego fakt, że wybory do Senatu, w których wystartował z wielką pewnością siebie, przegrał.
Badanie przyczyn katastrofy smoleńskiej nie okazało się tak politycznie wydajne jak sobie wyobrażał. Jeszcze przed kampanią wyborczą wiele jego działań budziło przynajmniej kontrowersje, niektóre krytykę i to nie chodzi o tę płynącą ze strony PiS, dla którego stał się prawie wrogiem publicznym, polemizując stanowczo ze spiskowymi wersjami katastrofy lansowanymi przez Antoniego Macierewicza. Ostatnie zaś zdarzenia związane z ujawnianiem nagrań byłego ministra obrony narodowej Bogdana Klicha i sugerowanie, że nagrywał wszystkich wyjąwszy premiera sprawiły, że zaczął być traktowany mało poważnie nawet przez tych, którzy mieli szacunek dla pracy, jaką wykonał jako nasz akredytowany przy MAK. Pogubił się, ta rola go przerosła, zachciało mu się być medialnym celebrytą – te opinie pojawiały się coraz częściej.