Premier stoi przed największą polityczną batalią w tym roku, a może w całej drugiej kadencji – reformą systemu emerytalnego. Mówi w tej sprawie twardo i hardo. Ale jeśli zastosuje nową Metodę Tuska, to z tej reformy nici. W ostatnich tygodniach premier pokazuje ją na wielu przykładach: jest bardzo twardy, ale następnie się cofa, jest stanowczy do czasu, przewodzi niezłomnie ministerialnej drużynie, ale potem staje na czele ruchu niezadowolonych z projektów rządu. Trochę jak bohater anegdoty, którą sam podobno opowiadał niegdyś o Jarosławie Kaczyńskim: że ten jest gotów wywołać wojnę atomową, ale się przy niej nie upiera.
Schemat ostatnich wydarzeń z udziałem rządu, czy chodziło o refundację leków, czy o porozumienie ACTA, był podobny. Najpierw premier zapowiada, że rząd będzie bronił swoich decyzji do ostatniego guzika, dyskusja w zasadzie nie jest przewidziana, a wobec nieposłusznych (np. lekarzy) wyciągnie się konsekwencje – to wersja „zły policjant”. Następnie pojawiają się protesty oburzonych grup społecznych, odzywają się organizacje, z którymi nikt nie konsultował wprowadzanych rozwiązań. Ministrowie się tłumaczą, kręcą, składają samokrytykę, pokazują na kolegów. Następnie wkracza do akcji zaniepokojony i stroskany prezydent Komorowski, który zapowiada konsultacje i dokładne przyjrzenie się sprawie, zwołuje narady, zaprasza do siebie równie stroskanych ekspertów i reprezentantów zainteresowanych środowisk, wspomina coś o możliwym niepodpisaniu ustawy, wysłaniu jej do Trybunału. Wtedy na scenę wraca (z urlopu albo w ogóle) odmieniony premier, już jako „dobry policjant”. Trochę ruga ministrów, sugeruje nawet dymisje, stosuje drobne złośliwości, bagatelizuje. I cofa się. Wtedy następują prawdziwe konsultacje, narady, ustawa zostaje zmieniona, ratyfikacja umowy – zawieszona.