Jeżeli chodzi o motocyklistów, to są oni głównymi beneficjentami tych wypadków – powiedział kilka dni temu pewien nadkomisarz z Komendy Stołecznej Policji. Zacząłem się śmiać, ale po chwili – jak to się zwykło mówić – śmiech zamarł mi na ustach. Przed oczami pojawiły mi się podjeżdżające na sygnale karetki pogotowia i lekarze pochyleni nad ciałem ofiary wypadku. To ów beneficjent, o którego życie będzie toczyła się walka w szpitalu. Nie, to niemożliwe, musiałem się przesłyszeć. Zadzwoniłem do przyjaciela dziennikarza, aby swoimi kanałami odszukał tę wiadomość. Potwierdził, że dobrze słyszałem, podał nawet imię i nazwisko policyjnego filologa klasycznego.
Określenie „beneficjent” pochodzi bowiem z łaciny i oznacza człowieka, który korzysta z dobrodziejstw jakiejś sytuacji lub zdarzenia, czerpie z tego profit.
Gdyby to słowo w zmienionym znaczeniu weszło na stałe do naszego języka, mielibyśmy kraj beneficjentów. Bo czy wtedy beneficjentami nie byliby właściciele mieszkania, do którego wpadła jednostka specjalna policji i na dzień dobry wrzuciła sześć granatów hukowych? Zdemolowali mieszkanie, pobili ludzi i wydawali niewybredne rozkazy – tym razem z użyciem łaciny podwórkowej – żeby ta k… była cicho. Na koniec komandosi pożegnali się z poniżonymi staropolskim „przepraszamy, pomyłka” i pognali dalej pod właściwy adres.
Kolejnym beneficjentem (przypominam – w znaczeniu użytym przez nadkomisarza) może się okazać nasz prokurator generalny Andrzej Seremet. Dlaczego właśnie on? A dlatego, że na konferencji prasowej katowickiej prokuratury zamiast rzeczowych wypowiedzi i faktów dowiedzieliśmy się właściwie jednego – jak może powstać tabloid.