Cóż powiedzieć? Na dole nad głowami górników zalega kilkaset metrów skał, są zagrożenia wybuchem metanu, pyłu węglowego i tąpnięcia, które miażdżą wszystko w chodnikach osłoniętych najtwardszymi nawet stalowymi obudowami. Pod Żywcem w poprzek drogi stała naczepa tira służąca do przewozu drewna. Oderwała się od ciągnika. Przypadek, cholerny przypadek?! Jak pod ziemią. Znam górników, którzy przepracowali na dole 25 – 30 lat i nie mieli nawet drzazgi za paznokciem. I pamiętam po katastrofie w Halembie w Rudzie Śląskiej (wybuch metanu zabił w 2006 r. 23 górników), że wśród ofiar byli chłopcy z kilkudniowym stażem pracy. Takimi zygzakami chodzą nasze losy – nie tylko górnicze.
W Mysłowicach – Wesołej pracuje ok. 5 tys. osób. W tym prawie 600 dojeżdża, przeważnie z beskidzkich miejscowości. Twardzi górale. Mówią o nich – Harnasie. Mają bardzo wysokie notowania w tej i innych kopalniach. Śpieszy im się do pracy i do domu. Przed laty jeździłem z nimi parę razy w jedną i drugą stronę. Wówczas były to autobusy zakładowe lub wynajęte z PKS, które zbierały górników z beskidzkich wsi. Dzisiaj jest to ich prywatna sprawa aby dojechać do pracy. Gdzieś ze 100 kilometrów. Umawiają się więc po kilku w samochodzie, albo wynajmują busy. Opłaca się być punktualnie w robocie, ponieważ w śląskich węglowych spółkach leży ok. 50 tys. podań o pracę. Dobrze płatną, jak ma się już swoją wysługę lat. No i z perspektywą dobrej, wcześniejszej emerytury.
Śpieszą się domu, bo najczęściej mają jeszcze co robić w gospodarstwie. Śpieszą się do pracy. W listopadzie 1978 r. w Wilczym Jarze pod Żywcem (w wąwozie schodzącym do Jeziora Żywieckiego) zginęło w katastrofie autobusowej 30 osób (w tym 27 górników kopalń Mysłowice, Brzeszcze i Ziemowit).
W wypadkach pod ziemią zginęło w tym roku siedmiu górników. W katastrofie drogowej pod Żywcem śmierć spotkała ośmiu górników wracających z pracy w kopalni Mysłowice – Wesoła. Byli kilkanaście kilometrów od domów.
Reklama