Przynajmniej o tę jedną brzozę w podsmoleńskim lesie, której ubywa. Wydaje się wręcz, że znika. Gęstnieje za to mgła tkana w wielkim pośpiechu z teorii, głównie zagranicznych, specjalistów, którzy nabierają coraz większej pewności, że to nie uderzenie w ziemię przy podejściu do lotniska Siewiernyj było przyczyną katastrofy, lecz że Tupolew rozpadł się w powietrzu, a na ziemię spadły już szczątki jakoś „obezwładnionej” maszyny. Po Stanach Zjednoczonych jako źródło rekrutacji fachowców pojawiła się Australia, a wraz z tym teoria dwóch wybuchów. Wspólną cechą tych znalezionych specjalistów, czasem nawet z naukowymi tytułami, jest to, że na miejscu katastrofy nie byli, katastrof lotniczych nie badali, a ten konkretny wrak widzieli na zdjęciach.
Można te teorie lekceważyć, można nawet wzruszać ramionami, kiedy szef największej partii opozycyjnej twierdzi publicznie, że jest prawie przekonany, że na prezydencki samolot dokonano zamachu. Można tłumaczyć, że to ból po stracie rodziców kieruje Martą Kaczyńską, zabiegającą o wsparcie poszukiwań „prawdy” w Parlamencie Europejskim na tzw. wysłuchaniach, ekscytujących zresztą głównie Polaków. Wiadomo, te teorie mają grupę wyznawców, których nikt nie przekona, że w istocie przyczyny katastrofy lotniczej są złożone i zostały opisane w raporcie komisji Millera, że zamach wykluczyła nawet prokuratura, której wyraźnie niespiesznie z zamknięciem śledztwa, a nawet z informowaniem, co jeszcze jest do zrobienia.
Rzecz jednak w tym, że wprawdzie grupa wyznawców teorii spiskowych nadmiernie nie rośnie, ale rośnie grupa zdezorientowanych i wątpiących. Solidarna Polska w ramach wyścigu z PiS i pokazania, że jednak sprawy katastrofy nie odpuszcza, zgłosiła postulat powołania obywatelskiej komisji nadzwyczajnej do zbadania sprawy.