Francuski dziennik telewizyjny (TF1), 10 kwietnia 2012 r. Pierwsza wiadomość: w małym amerykańskim miasteczku, w autobusie wiozącym dzieci do gimnazjum, zasłabł kierowca. 13-letni chłopak zauważył, że jadą prosto na kościół. Coś jest nie tak. Zerwał się z miejsca, chwycił za kierownicę i wyprowadził pojazd z zakrętu. Potem zgasił motor przekręcając kluczyk. Autobus potoczył się jeszcze trochę i stanął. W tym czasie inny uczeń, który coś tam zapamiętał z kursów pierwszej pomocy, rzucił się robić szoferowi masaż serca. Wszyscy ocaleli. Zdarzenie właściwie bez znaczenia. Działo się to daleko i w końcu nie nasze dzieci wyszły bez szwanku, cóż dopiero mówić o jakimś anonimowym kierowcy.
A jednak, jakiś łyk optymizmu. Coś fajnego też się zdarza na tym świecie. Żeby nam się w głowach nie poprzewracało, za chwilę informacje z Syrii i Mali, gdzie ludzie giną jak muchy, i właśnie tego dnia padło kolejnych kilkaset, co nas rzecz jasna nie obchodzi, ale niby należałoby wiedzieć. Dopiero potem, mimo że wybory prezydenckie tuż-tuż, doniesienia z kampanii, chociaż z dnia na dzień staje się ona coraz bardziej bezpardonowa i zażarta. Nie daję nikomu za przykład telewizji francuskiej, w której uprzywilejowanie spraw lokalnych doprowadza mnie niekiedy do białej gorączki. Ale jednak, pomimo wszystko...
Polski dziennik telewizyjny, 10 kwietnia 2012 r. (oglądałem akurat TVN). W CAŁOŚCI, tak! w całości, poświęcony tragicznym wydarzeniom sprzed dwóch lat, czyli śmierci i polskiej nienawiści. A było tak: rozbił się samolot. Doprawdy nieważne, z powodu mgły, brzozy, ludzkich błędów, braku hierarchii decyzyjnej na pokładzie... Zginęli w katastrofie ludzie, których kochałem, lubiłem, nie lubiłem, byli mi obojętni.