Jeżeli wierzyć w metafizykę, to nad tym projektem od samego początku ciążyło jakieś fatum. Najpierw z masową krytyką spotkał się sam projekt, a jego porównywanie do podmiejskich hal handlowych Carrefoura było jedną z subtelniejszych form dyskredytowania. Po napompowanym do granic konkursie, Warszawiacy spodziewali się wyboru realizacji niezwykłej, a dostali coś, co zachwycało może wyrafinowanych krytyków, ale tylko ich. A gdy już się oswojono z myślą iż ikony nie będzie, rozpoczęła się wieloletnia, dziwaczna gra podjazdowa obu stron, miasta i projektanta: zmiany, korekty, kolejne ustalenia. Nie znam szczegółów zawieranych umów i aneksów, terminów i warunków. Nie będę więc ferował wyroków, kto w tej sprawie jest bardziej winny (bo całkiem niewinnego zdaje się nie ma).
Ale kilka faktów pozostaje absolutnie niepodważalnych i warto je sobie uzmysłowić.
- Ewidentnie zmarnowano ponad pięć lat (!!!), albowiem konkurs rozstrzygnięto w lutym 2007r. Całkowitą moralną odpowiedzialność ponosi za to prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz, która objęła ster władzy w mieście kilka miesięcy wcześniej.
- Jest tajemnicą poliszynela, że kultura nie stanowi – mówiąc eufemistycznie – oczka w głowie pani prezydent. Ba, wygląda na to, że to raczej cierń, którego najchętniej z ulgą by się pozbyła. Przykład z ostatnich lat można by mnożyć i mnożyć, od polityki wobec teatrów, po całkowicie skandaliczne starania o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury. Nie sądzę więc, by władze stolicy robiły wszystko, co w ich mocy, by budowa wreszcie ruszyła. Wręcz przeciwnie. Odnosiło się wrażenie, że mnożą przeszkody, by na końcu triumfalnie ogłosić: nic się nie da zrobić.