W obecnym rządzie zasiada 12 posłów i większość z nich chyba rozumie, że występowanie z interpelacją, a więc z poselską prośbą o zajęcie stanowiska w określonej sprawie, do innego ministra czy premiera byłoby absurdem. Poseł minister ma wiele innych okazji i możliwości do wyjaśnienia każdej sprawy z kolegą lub koleżanką z rządu. I o ile można jeszcze zrozumieć sens złożenia przez ministra Radosława Sikorskiego podpisu pod interpelacją 14 posłów z Bydgoszczy i okolic do minister Ewy Bieńkowskiej w sprawie planów tworzenia metropolii, o tyle zdziwienie budzą interpelacje rozsyłane przez Barbarę Kudrycką i Jarosława Gowina.
Minister nauki i szkolnictwa wyższego napisała już cztery, w tym do minister edukacji Krystyny Szumilas. Od koleżanki z rządu domagała się np. zreferowania, w jakim stopniu szkoły przygotowane są na przyjęcie uczniów sześciolatków. Dwukrotnie interpelował też minister sprawiedliwości, który m.in. ministrowi zdrowia zaproponował poprawki w projekcie ustawy o badaniach klinicznych produktów leczniczych, skierowanym w kwietniu ub.r. do konsultacji społecznych. Poseł Gowin uwagi przesłał w interpelacji, w końcu listopada ub.r., kiedy kwietniowy projekt ustawy o badaniach klinicznych był już nieaktualny. Od wiceministra zdrowia otrzymał odpowiedź, że ze względu na wejście w życie ustaw z tzw. pakietu zdrowotnego projekt wymaga licznych poprawek, będzie ponownie konsultowany i uzgadniany, dopiero potem „Ministerstwo Zdrowia pochyli się nad pańskimi uwagami i sugestiami”. Warto może przypomnieć, że słowo interpelacja wywodzi się od łacińskiego interpellatio (przerwanie, przeszkadzanie).