Im dłużej na Tuska patrzymy, tym trudniej go rozgryźć. Bez wątpienia jest twardy i zdolny do ryzyka. Pokazał to w 2007 r., kiedy bez najmniejszego problemu pokonał Kaczyńskiego. W bezpośrednim pojedynku, w debacie wyborczej, znokautował rywala, przesądzając o zwycięstwie Platformy. Polityk, w którym Geremek widział „chłopca w krótkich spodenkach”, którego Roman Giertych nazywał „ciamciaramcią”, pokonał najostrzejszego gracza swojej epoki. Jego intronizacja miała więc w sobie rozmach. Nie był premierem, który władzę dostał na tacy, ale ją wydarł w najbardziej brutalnej wojnie na górze, jaką widziała III RP.
Jednak jako premier pokazał inne oblicze, bardzo kunktatorskie, gdyby nie wcześniejsza bitewna odwaga, można by powiedzieć – tchórzliwe. Od samego startu prowadził najbardziej minimalistyczną politykę, jaką widziała polska demokracja. Lider najbardziej reformatorskiego środowiska lat 90. dekadę później stał się czołowym wrogiem reform. Równie fanatycznym w swojej nowej roli, co entuzjastycznym w poprzedniej.
Doszło do tego, że to właśnie jemu Leszek Balcerowicz powiesił sławny zegar zadłużenia. Bo żaden premier od 1989 r. nie wydawał publicznych pieniędzy tak lekko i tak niepotrzebnie. Wydawał tylko po to, aby społeczeństwo nie poczuło najmniejszego bólu, aby nie mogło zgłosić wobec rządu najmniejszej pretensji. Do tego doszedł sławny piar, w którym najciekawszy był nie jego rozmach, ale cel. Otóż był stosowany nie po to, aby nagłośnić sukcesy w rządzeniu, ale aby ukryć fakt, że władza do takich sukcesów w ogóle nie dąży.
Co Tuskiem kierowało – mądrość, oportunizm czy lękliwość?