Kraj

Ćwiczenia lewą nogą

Palikot ostro skręca w lewo. Co słychać w jego partii?

Pierwszomajowa konwencja Ruchu Palikota w Sali Kongresowej. Od lewej: senator Kazimierz Kutz, Monika Palikot, Janusz Palikot i wicemarszałek Sejmu Wanda Nowicka. Pierwszomajowa konwencja Ruchu Palikota w Sali Kongresowej. Od lewej: senator Kazimierz Kutz, Monika Palikot, Janusz Palikot i wicemarszałek Sejmu Wanda Nowicka. Adam Chełstowski / Forum
Próbując pokonać SLD Janusz Palikot zapędził się tak daleko na lewo, że w końcu wywołał niepokój we własnych szeregach.
Janusz Palikot ogłasza w Kongresowej nowy, skrajnie lewicowy program społeczny Ruchu Palikota.Adam Chełstowski/Forum Janusz Palikot ogłasza w Kongresowej nowy, skrajnie lewicowy program społeczny Ruchu Palikota.
Najbliższy współpracownik Palikota Karol Jene (z lewej) i trochę dalszy - Andrzej Rozenek (z prawej).Grzegorz Jakubowski/PAP Najbliższy współpracownik Palikota Karol Jene (z lewej) i trochę dalszy - Andrzej Rozenek (z prawej).

Korekta kapitalizmu, czyli kurs na skrajnie lewicową, społeczną retorykę, to kolejne posunięcie Janusza Palikota. Na razie średnio udane, zresztą tak jak inne. Zmarginalizowanie SLD się nie powiodło, jednoczenie lewicy wespół z Aleksandrem Kwaśniewskim również; o akcjach ze zdjęciem krzyża z sali sejmowej, odebraniem partiom budżetowych dotacji czy legalizacją marihuany mało kto pamięta. W partii zaczęły podnosić się głosy, że lider zaczyna popełniać błędy. Paliwo, na którym jechał Ruch, zaczęło się wypalać.

– Palikotowi nie wyszedł frontalny atak, więc postanowił obejść Sojusz ze skrajnie lewej strony, próbując przy okazji ugryźć socjalnie nastawionych wyborców PiS – twierdzi Jarosław Makowski, szef Instytutu Obywatelskiego, think tanku Platformy Obywatelskiej. – Zdał sobie sprawę, że w dobie kryzysu to nie program zaciskania pasa i walka z Kościołem przysporzą mu poparcia, którego potrzebuje, aby spełnić swe marzenia o fotelu premiera.

Teologia kapitalizmu

Palikot jasno daje do zrozumienia, o czyje głosy będzie teraz walczył – bezrobotnych, słabo zarabiających, pracujących za granicą, a także tych, którzy przeszli na wcześniejszą emeryturę, by uciec przed bezrobociem (jak wyliczył, jest ich grubo ponad 10 mln). To z myślą o nich ogłosił (skrajnie populistyczne) hasło polityki pełnego zatrudnienia, którą ma realizować po dojściu do władzy.

W tym celu niczym zapiekły alterglobalista krytykuje kapitalizm, „jedną z najbardziej bezwzględnych religii, która tym, którzy mają gorzej, wmawia, że są temu winni”. Z myślą o tej części elektoratu zapowiedział również, że pod jego rządami nie będzie umów śmieciowych, a państwo rozpocznie program budowy fabryk i wprowadzi „podatek solidarnościowy dla tych, którzy mają największe fortuny” (czyli pewnie też dla siebie). No i po dojściu do władzy zainwestuje z państwowej kasy 200 mld zł i to w ciągu czterech lat.

Palikotowego radykalizmu nie tłumaczy wyłącznie chłodna kalkulacja lidera marzącego o tece premiera. Wiele można zrozumieć, patrząc na tablice z postulatami, które wypisywali Polacy podczas spotkań z politykami RP. Są ich setki, ale jedne z najczęściej powtarzających się żądań dotyczą właśnie zwiększenia płacy minimalnej i wysokości świadczeń socjalnych oraz likwidacji tzw. umów śmieciowych.

Wiele mówią wyniki badań poparcia Ruchu Palikota. Według sondażu CBOS z listopada ubiegłego roku, prawie jedna czwarta tych, którzy w wyborach poparli tę partię, to osoby o niskich dochodach, nieprzekraczających 2 tys. zł na gospodarstwo domowe.

O tym, jak zdeterminowany jest Palikot, świadczy jeszcze jedno: twarzą walki o najgorzej sytuowanych uczynił Piotra Ikonowicza, kiedyś posła SLD i lidera PPS, lewicowego radykała i populistę. Teraz jest doradcą Ruchu do spraw wykluczonych i autorem programu społecznego oraz czynnie walczy z eksmisjami lokatorów.

Ucieczka z rynny

Na razie Palikot może sobie pozwolić na ostre manewry. Nie musi się obawiać, że bardziej liberalna część jego partii nie zechce wejść w lewy zakręt albo się w nim nie zmieści. Jej strukturę zbudował tak, by z jednej strony utrudnić wpływanie na kurs partii z tylnych foteli, z drugiej zaś zapewnić sobie swobodę ruchów nawet podczas ostrej jazdy. W Ruchu obowiązuje zakaz dublowania stanowisk, posłowie nie mogą pełnić funkcji szefów lokalnych struktur. Mogą za to patrzeć na ręce tym, którzy je objęli. A ponieważ jest ich 41 – czyli prawie tylu, ile partyjnych okręgów – więc mają co robić. Zresztą reguła ta działa też w odwrotną stronę – posłowie czują na plecach oddech regionalnych liderów.

Do tego kontrolę nad partią sprawują najbliżsi współpracownicy Janusza Palikota. To młodzi ludzie, którymi obsadził sam szczyt partyjnej drabiny. W zarządzie partii znaleźć można byłego asystenta Palikota z czasów jego działalności w PO, 29-letniego Łukasza Piłaszewicza. Jest też jego rówieśniczka Anna Kubica, młoda adwokatka z Wrocławia, która jest prawnikiem Ruchu i nadzorowała wybory lokalnych władz partii, oraz Artur Dębski – były działacz Stronnictwa Demokratycznego i jedyny w zarządzie poseł. On, zresztą tak jak Kubica, wpadł w oko Palikotowi, gdy ten pod koniec 2010 r. tworzył swoje stowarzyszenie.

Najbliższy szefowi jest jednak inny były jego asystent, Karol Jene. O jego znaczącej roli świadczy to, że ten wysoki 31-latek o gładko wygolonej czaszce i słabości do gustownych marynarek jako jedyny z Ruchu dostał w Sejmie własny gabinet – sąsiadującą z pokojem Palikota klitkę po byłym liderze SDPL Marku Borowskim.

Jene, którego do wielkiej polityki wprowadzał jeszcze Bronisław Geremek w czasach Unii Wolności, oficjalnie pełni funkcję dyrektora biura parlamentarnego RP. W rzeczywistości jest kimś znacznie ważniejszym. To prawa ręka lidera, jego najważniejszy doradca i główny organizator partyjnych eventów i piarowych akcji. O tym, jak dużym cieszy się zaufaniem szefa, świadczy to, że przez pewien czas kierował stowarzyszeniem Ruch Palikota.

W tym wąskim gronie wykuwają się najważniejsze pomysły i zapadają kluczowe decyzje. Takie chociażby, jak kampania promująca odnawialne źródła energii, wymierzona zarazem przeciwko budowie elektrowni jądrowej w Polsce. Akcja ma ruszyć w wakacje, we współpracy z partią Zieloni 2004. – Chcemy wywołać debatę na ten temat. Myślę, że będzie wokół tego spory szum – zachwala Karol Jene.

Ostre łuki ma łagodzić również obowiązująca od niedawna w partii doktryna, według której trzeba zerwać z podziałem na lewicę, prawicę i centrum. Dziennikarze próbujący wpasować Ruch w taką klasyfikację dostają po nosie.

Z Andrzejem Rozenkiem, rzecznikiem Ruchu i jego nową gwiazdą, siedzimy w kwaterze głównej partii, czyli urządzonym w Indian style narożnym pokoju na piętrze sejmowego gmachu. Tu za masywnym biurkiem z indyjskiego drewna, pod portretem swego ulubionego pisarza Witolda Gombrowicza, urzęduje Szef, czyli – jak go określa Rozenek – „Słońce Biłgoraju”, „Jutrzenka Narodu” i „Ojciec Palikociarni”. – Pomysł Palikota jest prosty – przekonuje były wicenaczelny tygodnika „Nie”. – Musimy wyskoczyć z tej zabetonowanej, politycznej rynny i stworzyć coś nowego, nową jakość. Wspólnym mianownikiem mogą być kwestie światopoglądowe, które w naszej partii są ponad podziałami.

Rozenek tłumaczy palikotowy pomysł na partię, która ma grać na lewicowych, liberalnych i zielonych nutach. ­– Nikt tak dobrze nie zna się na gospodarce jak liberałowie. Dlaczego więc z tego nie skorzystać? Jeśli gospodarka nie będzie hulała, nie będzie jak walczyć z biedą. Przecież nie dodrukujemy pieniędzy. Z kolei lewica to wrażliwość na krzywdę tych, którzy sobie nie radzą. W każdym społeczeństwie są tacy ludzie. Trzeba im pomóc – dodaje poseł, którego stylizowany na Che Guevarę portret zdobi parapet klubowego sekretariatu.

Wyborcy chcą wizjonera

Taka wielowątkowa konstrukcja partii może jednak okazać się jej słabością. – Działacze Ruchu nigdy nie byli jednomyślni. Tarcia istniały od początku, zawsze była trudność z ustaleniem jednolitej linii programowej – twierdzi Piotr Tymochowicz, były doradca Palikota, z którym rozstał się niedługo po wyborach. Wyrazistym dowodem jest głosowanie nad reformą emerytalną, którą miał poprzeć cały Ruch. W partii doszło jednak do podziału: lewicowa trójka: Anna Grodzka, Wanda Nowicka, Robert Biedroń – zagłosowała przeciw podwyższeniu wieku emerytalnego.

Po tym, jak Janusz Palikot obrał ostry kurs na lewo, znaczenie liberalnego skrzydła partii jeszcze bardziej osłabło. Wielu spośród posłów i działaczy Ruchu to przedsiębiorcy, którzy zaciągnęli się do partii, skuszeni hasłami antybiurokratycznymi i ułatwieniami dla biznesu. Dla nich skrajnie lewicowe hasła są trudne do przełknięcia, czego zresztą nie ukrywają. Co gorsza, poza niedawno przetransferowanym z PO posłem Łukaszem Gibałą nie mają żadnej znanej twarzy. Co innego lewicowcy, reprezentowani przez Nowicką, Biedronia czy Grodzką.

Kręci więc nosem poseł Andrzej Piątak, słynny już hodowca norek. – Nie jestem zwolennikiem tak mocnego kursu w lewo, lewicowy program jest dla mnie trochę zbyt radykalny – mówi otwarcie. Zaraz jednak zastrzega: – Ale traktuję ten manewr jako temat do dyskusji. Jeśli zostanie połączony z programem dla przedsiębiorców i młodych ludzi szukających pracy, to dlaczego nie? Mam nadzieję, że wypracujemy jednolite stanowisko.

Na razie wydaje się, że gra na lewo przyniosła pewien efekt. Notowania partii drgnęły, ale nie wystrzeliły w górę. Według ostatniego sondażu TNS Polska, Ruch Palikota może liczyć na 10-proc. poparcie, czyli o 3 punkty więcej niż miesiąc temu. Ale w równoległym badaniu CBOS sytuacja wygląda odwrotnie: 12 proc. dla SLD i tylko 7 proc. dla RP. – Nie sądzę, by ten ruch na lewo w dłuższej perspektywie był skuteczny – twierdzi Piotr Tymochowicz.

Palikotowcy liczą jednak, że gdy ludzie zapomną o ich poparciu dla reformy emerytalnej, jeszcze mocniej odbiją się w sondażach i zamkną usta malkontentom. – Choć ryzyko, że partii nie da się spiąć, istnieje – twierdzi Andrzej Rozenek. – Alternatywą jest jednak stworzenie sztampowej partii socjaldemokratycznej i ściganie się z Leszkiem Millerem na to, kto jest bardziej socjalny, zaś z PO, kto bardziej liberalny. To bez sensu.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Wyjątkowo długie wolne po Nowym Roku. Rodzice oburzeni. Dla szkół to konieczność

Jeśli ktoś się oburza, że w szkołach tak często są przerwy w nauce, niech zatrudni się w oświacie. Już po paru miesiącach będzie się zarzekał, że rzuci tę robotę, jeśli nie dostanie dnia wolnego ekstra.

Dariusz Chętkowski
04.12.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną