Nie ma powodów, by z braku awansu do ćwierćfinału robić narodowy dramat, ani wyrokować, że z polską reprezentacją jest tak źle, że od spodu nikt nie puka. Wśród ekspertów pchających się na forum z ocenami występu biało-czerwonych na mistrzostwach Europy zaczął się jednak wyścig na wyrazistość i ostrość sądów.
Dyskusja nad winnymi porażki rozpala się tak bardzo, że trochę ginie w niej najważniejsze przesłanie – do sukcesu zabrakło niewiele, a nad grą Polaków można było czasami wybrzydzać, ale w żadnym momencie nie trzeba się było jej wstydzić. Wzbiera też - co po porażce naturalne - nowa fala gdybania, a najbardziej żal słabej skuteczności. I to, jeśli chodzi o postawę reprezentacji, jest wartość sama w sobie.
Nie musimy się wstydzić
Z Grecją do przerwy mogliśmy prowadzić co najmniej dwiema bramkami, Rosjanie w drugiej połowie potykali się o własne nogi i z remisu powinni się cieszyć bardziej, niż my. Czesi przez pierwsze pół godziny bronili się rozpaczliwie i szczęśliwie, piłkarzom Smudy zabrakło zimnej krwi. Oczywiście, mecz trwa 90 minut, a punktów nie dostaje się za wrażenie, ale za gole. Ale kto pamięta, jak bardzo trzeba się było wstydzić za grę reprezentacji na poprzednich turniejach, na czele z EURO 2008, dla tego postęp jest oczywisty. Wtedy było widać, że pasujemy do piłkarskiej elity, jak wół do karety. Teraz - choć miejsce w turnieju dostaliśmy za darmo - już nie było poczucia, że straciliśmy konkurencję z zasięgu wzroku.
Niemcami nie jesteśmy, Portugalią też nie i jeszcze długo nie będziemy. Ale czy to wina Smudy, że Rafał Murawski najpewniej się czuje podając piłkę do tyłu, a Łukasz Piszczek był cieniem zawodnika wybranego najlepszym prawym obrońcą Bundesligi?