Emocjonujące, pobudzające serca kibiców do nerwowych drżeń, przyprawione szczyptą dramaturgii, jak również słusznego gniewu wywołanego chwilami słabości sędziów. W Chorwacji i na Ukrainie poczucie niesprawiedliwości rezonować będzie jeszcze długo i trudno się temu dziwić. Nie było jeszcze piłkarskiego turnieju, na którym sędziowie nie przypominaliby, że błądzić jest rzeczą ludzką. Omylni już swój udział w turnieju zakończyli, a spór o dalszy wkład techniki w rozstrzyganie kontrowersyjnych decyzji sięgnął najwyższych futbolowych władz. Sepp Blatter chciałby powtórek wideo, Michel Platini twierdzi, że dodatkowi sędziowie, stojący nieopodal bramek radzą sobie ze swoimi obowiązkami bez zarzutu. I się przy tym zdaniu upiera, nawet za cenę rozmijania się z rzeczywistością.
Wciąż trudno się jednak oprzeć wrażeniu, że przepisy to jedno, a ich interpretacja i siła woli sędziego - zwłaszcza gdy trzeba podjąć decyzję przeciw wielkim – zupełnie co innego. Jeśli trzymać się surowych standardów wyznaczonych przez sędziego Howarda Webba na poprzednim EURO - który za najmniejsze szarpanie za koszulkę od razu odgwizdywał jedenastkę - kilka rzutów karnych więcej powinno być podyktowane w tym turnieju (na marginesie – w fazie grupowej żaden gol nie padł po strzale z karnego; jedyną szansę miał Giorgios Karagounis, ale się pomylił). A to właśnie sędziowie bramkowi mieli być na takie występki wyczuleni.
Nie cichną więc głosy zachwytu nad poziomem polsko-ukraińskiego EURO. No ale jeśli nawet Włosi grają tak, że trudno się od oglądania oderwać, to faktycznie znak jakości musi być nielichy. Co więcej, nie tylko są to mistrzostwa dobre, ale i dżentelmeńskie – prawie nie ma brutalnych fauli, piłkarze nie skaczą sobie do oczu, ani nie bawią się w tanie aktorstwo.