Nie chodziło na razie o przyjęcie ustawy, ale jedynie o dyskusję. Ludziom, którzy od lat proszą, by państwo pomogło im uregulować ważny życiowy problem, odpowiedziała, jak Franz Mauer w „Psach”: „Nie chcę mi się z tobą gadać”. Argument, że projekty są niekonstytucyjne (są w tej sprawie sprzeczne opinie) i że PO ma własny projekt, nad którym będzie dyskutować, doświadczenie każe uznać za wykręt. Jak wyglądają własne projekty PO, pokazała ostatnio sprawa in vitro.
Zamiast spełnić wyborcze obietnice i przegłosować wreszcie sensowną ustawę przygotowaną przez Małgorzatę Kidawę - Błońską, powołała zespół, który ma opracować projekt kompromisowy, czyli połączyć projekt Kidawy z projektem Gowina. Z góry wiadomo, że zrobić się tego nie da, bo albo przyjmuje się możliwość mrożenia zarodków, albo nie. Chyba, że Platforma zamierza je mrozić w wyższej temperaturze.
W parlamencie zaczął działać jakiś dziwaczny, ideologiczny POPiS i spora część elektoratu Platformy ma prawo czuć złość. Bo tłumaczenie bezdzietnym parom, że to czy mogą liczyć na zapłodnienie in vitro jest kwestią sumienia posła Godsona, a możliwość uzyskania w szpitalu informacji o stanie zdrowia homoseksualnego partnera pozostaje w ścisłej zależności od światopoglądu ministra Gowina, to po prostu arogancja. Pomijając fakt, że premier Tusk złożył przed wyborami pewne obietnice; i w sprawie in vitro i w sprawie związków partnerskich.
PO liczy, że przy urnach po raz kolejny zadziała pisowski straszak i opowieści o zielonej wyspie. Ale raz, że wyspa już nie taka zielona, a dwa, że cierpliwość wyborców może się kiedyś skończyć. Bo Polska na tle Europy zaczyna raczej przypominać obyczajową czarną dziurę, w której zatrzymał się czas.