W tym roku mija sześćsetna rocznica urodzin Joanny d’Arc. Francuzi są narodem racjonalnym, toteż nie ogłaszają lat kościuszkowskich, matejkowskich, sienkiewiczowskich itp. Nie ma więc z jubileuszowych powodów pretekstu do podniosłych manifestacji i potępieńczych swarów. Wszelako nawet tutaj można, na przykładzie Joanny, czytając okolicznościowe publikacje dotyczące interpretacji jej postaci, zobaczyć raz jeszcze, czym jest i do czego prowadzi tak zwana, akceptowana w Rzeczpospolitej, „polityka historyczna”.
Spośród dzisiejszych francuskich partii politycznych jednoznacznie i hałaśliwie odwołuje się do Joanny tylko ultraprawicowy Front Narodowy, który zręcznie zrobił z niej symbol antyimigracyjny: Francja dla Francuzów. Nie jest to żadna nowość – demonstracje narodowców pod złocistym pomnikiem bohaterki odbywały się od kilkudziesięciu lat. Teraz jednak, kiedy na czele Front National stanęła młoda kobieta Marine Le Pen…, ileż można wzbudzić skojarzeń i paraleli! Tylko głupi by nie skorzystał.
Sławiono Joannę d’Arc także w kolaboracyjnym Vichy. Tam sprawa była jednak bardziej skomplikowana. Podług zasad marszałka Petaina kobieta winna była przecież siedzieć w domu, rodzić dzieci, a zwłaszcza nie wtrącać się do polityki. Zredukowano więc świętą do jej antyangielskości.
Dla de Gaulle’a w Londynie symbol Joanny też był użyteczny, pokazywał bowiem, że sojusz sojuszem, ale Francja nigdy nie pozwoli się lekceważyć. Nieco inny problem mieli arystokraci i monarchiści, którzy widzieli zasługi swoich przodków pomniejszone, a nawet zbezczeszczone, gdyby zawdzięczać coś musieli prostaczce, nobilitowanej dopiero pośmiertnie, czyli z prawnego punktu widzenia w sposób nieważny.