Zestaw pytań do wyjaśnienia sformułował na tym forum nasz kolega Adam Grzeszak w komentarzu „Złoty Thriller” (polecam). Ja chciałem się zająć pytaniem - czy Państwo ma jakieś obowiązki wobec ludzi naiwnych, by ich chronić przed oszustami czy bliźnimi bardziej obrotnymi w świecie pieniądza?
Przed wojną głośna była sprawa warszawskiego spryciarza, który jakiemuś naiwniakowi z prowincji sprzedał Kolumnę Zygmunta, a nawet już umówił transport. Na naiwność w tej skali – rady nie ma. Ale przecież Państwo stworzyło instytucje nadzoru w setkach dziedzin, są liczne obowiązkowe atesty, licencje, zezwolenia, inspekcje, dozory, urzędy kontroli i tak dalej.
Zadzwoniła – na moją komórkę – nieznana mi pani X, reprezentująca nieznaną mi firmę doradczo-inwestycyjną Y, by mi zaproponować korzystne ulokowanie moich oszczędności, „oczywiście lepsze niż na lokatach bankowych”. Skąd znała numer, nie wiem. Pewnie też otrzymujecie takie telefony. Wcale jej nie przegoniłem: zamierzam się z nią umówić i poprosić o szczegółowe objaśnienie mi sprawy Bernarda Madoffa i Marcina Plichty. Ciekawe, ile o nich wie.
No właśnie. Komisja Nadzoru Finansowego ostrzegała przed lokowaniem w Amber Gold. Ale kto je słyszał? Na witrynie internetowej Amber Gold widnieje wprawdzie informacja, że spółka jest zlikwidowana, ale – o dziwo – nie usunięto „Poradnika inwestora” ze stwierdzeniem: „Metale szlachetne są inwestycją ponadczasową. W szczególności złoto. Było, gdy jeszcze nie było lokat bankowych i funduszy inwestycyjnych”. Styl marny – „było, gdy jeszcze nie było” – ale odniesienie prawdziwe, złoto szlachetne, tylko kupować.
Premier Tusk powiedział we wtorek, że informacja o reputacji właściciela Amber Gold była powszechnie znana. Pewnie tylko ludziom czytającym gazety, takich w Polsce nie ma wielu. Czy rząd ma obowiązki wobec ludzi nie czytających, niewykształconych i niezaradnych? Premier Tusk przyznał, że odradzał swojemu synowi współpracę z właścicielem Amber Gold, udzielając życiowej rady, by się nie zadawać z ludźmi o wątpliwej reputacji. Zresztą syn zdaje się nie bardzo słuchał. Szczęśliwie jednak ma rozsądnego ojca, ale nie wszyscy obywatele takich mają. Czy Państwo ma ich niańczyć i udzielać życiowych rad?
Myślę, że szkoła powinna to robić. Może starsi czytelnicy potwierdzą, że w przedwojennej szkole powszechnej nie było komputerów (no jasne!), ale zadania z matematyki były bardziej życiowe: dotyczyły zakupów, pożyczek, nawet procentów składanych. Więcej jeszcze, wielki pedagog, Janusz Korczak, napisał nie tylko książkę – „Jak kochać dziecko”, ale i przepyszną powieść „Bankructwo małego Dżeka” – wielce pouczającą o życiu, przedsiębiorczości, naiwności i ostrożności. Dlaczego w dobie rozpanoszonych rynków w szkole nie ma takich książek i programów?