W deszczu, o świcie 26 sierpnia, Wietnamczycy wynosili przed płonącą halę pudła z ciuchami. Najlepszy moment sezonu, początek roku szkolnego, dopiero co sprowadzili nowy towar. I znowu pożar: trzy lata temu spaliło się sąsiednie tureckie centrum; w zeszłym roku spłonął wietnamsko-turecki magazyn.
Wólka to galimatias: narodowościowy, biznesowy, społeczny. Jedną z pierwszych hal pobudowali czterej Wietnamczycy, potem wyrosła wokół konkurencja – hale stawiane przez Chińczyków i Turków. Gmina Lesznowola, na której terenie leży to centrum azjatyckiego handlu w Polsce, nie wie, ile osób w nim pracuje. Zameldowanych na stałe i czasowo jest 900 Chińczyków, 500 Wietnamczyków i 13 Turków. Działacze organizacji pozarządowych twierdzą jednak, że to właśnie Wietnamczyków jest w Wólce najwięcej. Być może nawet 10 tysięcy!
Hala to hierarchia społeczna. Na samym dole tragarze na hulajnogach, zwykle Wietnamczycy właśnie. Po polsku znają często tylko jedno słowo – uwaga. Przemyceni przez zieloną granicę trafiają prosto do Wólki, gdzie pracują, jedzą i śpią w hotelach robotniczych.
Nieco wyżej – najemcy boksów. W Polsce od kilkunastu lat, z kartami pobytu, niektórzy z polskim obywatelstwem, z mieszkaniami w Warszawie i dziećmi, które od kiedy poszły do szkoły, coraz słabiej mówią po wietnamsku.
Na samej górze, to znaczy w biurze na pierwszym piętrze – zarząd.
Tak właśnie wyglądała hala wietnamska, której połowa spłonęła w niedzielę, 26 sierpnia. Niewiele zostało z ciuchów. I prawie nic z tego, co działo się tu miesiąc wcześniej. Wtedy strajkowali. Krzyczeli, że żyją w demokratycznym kraju i chroni ich polskie prawo. Między nimi byli Son, Róża i Dung.
20 lat temu
W Wietnamie Son wiedział, że partia jest jedna, Ho Chi Minh najlepszy, a Rosja to komunistyczny raj.