Sopot, przed wojną niemiecki – choć z polską mniejszością – Zoppott, był perłą Bałtyku, uzdrowiskiem, miał własną bohemę, korty, strzelnicę, tor saneczkowy i charakterystyczną architekturę. Słynny styl sopocki.
Po wojnie osiedlała się tu inteligencja z Wilna i Lwowa, artyści, literaci, muzycy. Musieli oswoić miasto, nie ich przecież. Jednak to oni określili na stałe jego charakter, z poszanowaniem tradycji. (Dziś jest tu trzy razy więcej ludzi z dyplomami niż średnio w kraju). Bliskość morza otwierała nowe możliwości i głowy dla marzeń. Sopot znów był kurortem. Miał drugą obok zakopiańskich Krupówek najsłynniejszą w Polsce ulicę, Monciak, czyli Bohaterów Monte Cassino (od 1956 r.). Tu się należało pokazać: liczba artystów i sławnych ludzi na metr kwadratowy biła rekordy. Był SPATiF, klub Non Stop i pierwsze lody włoskie, guma do żucia i banany w sklepikach.
Sopot zawsze był pięknym miastem, z ideą urbanistyczną i architektoniczną, pełnym zieleni, starych drzew, ładnie wytyczonych ulic: był jak bombonierka. Sława miasta sięgała daleko poza granice, także dzięki sopockiemu festiwalowi piosenki. Ta sława trwa, a dziś wszystko wygląda bardziej okazale, czasami piękniej.
– Prywatnej własności gruntów i nieruchomości było tu na lekarstwo. To ułatwiało i wciąż ułatwia miastu inwestowanie – przyznaje Wojciech Fułek, przewodniczący Rady Miasta Sopotu i były wiceprezydent. Jest związany z ugrupowaniem Kocham Sopot, które, jak mówi, jest ruchem niezgody wobec upolitycznienia samorządów. Bo to też choroba Sopotu, jak wszędzie w Polsce. Sopot jest powiatem grodzkim, a to oznacza większe kompetencje, budżet, możliwości kredytowe.