Krajowa Rada Sądownictwa niemal jednomyślnie (bo przy jednym głosie wstrzymującym) zgodziła się na odwołanie sędziego Ryszarda Milewskiego. Najpierw jednak zapoznała się z taśmami, na których zarejestrowana została feralna dla prezesa rozmowa oraz wysłuchała jego wyjaśnień. W ten sposób poszanowane zostało fundamentalne prawo do obrony.
A przecież w sprawie tej pojawiały się niebezpieczne sygnały. Pomijając już skrajne i gromkie pokrzykiwania niektórych dziennikarzy, sam minister sprawiedliwości nie popisał się opanowaniem i szacunkiem dla prawa. Zażądał publicznie odejścia sędziego nim znane były wszystkie detale prowokacji, która miała dowodzić, że prezes skłonny byłby iść na rękę premierowi w sprawie Amber Gold.
Decyzja KRS jest wreszcie dowodem, że środowisko sędziowskie (bo to ono głównie reprezentowane jest w Radzie) nie jest – wbrew częstym w ostatnich latach opiniom krytyków – korporacją zawodową, która sytuuje się poza wszelką kontrolą i broni do upadłego swych interesów oraz swoich ludzi.
Tymczasem sędziowie po prostu nieco więcej wiedzą o regułach i duchu prawa niż wielu publicystów i niektórzy ministrowie sprawiedliwości. I dobrze, że nawet Jarosław Gowin musiał przyznać teraz, iż decyzja KRS – podjęta z poszanowaniem procedur oraz zasady rozdziału władzy wykonawczej i sądowniczej – służy interesom wymiaru sprawiedliwości.