Kraj

Zaspokajanie mikro-tęsknotek w reakcji na tusk-mi-wisizm?

Socjolog o wystąpieniu Tuska

O ocenę sejmowego wystąpienia Donalda Tuska poprosiliśmy prof. Tomasza Szlendaka, socjologa z Uniwersytetu w Toruniu, badacza zjawisk społecznych.

Drugie expose miało być dla ludzi. Nie dla rynków, nie dla polityków, nie dla komentatorów politycznych, tylko dla ludzi, a konkretniej tych stałych i tych odświętnych wyborców Platformy Obywatelskiej. Żeby uwierzyli ponownie. Żeby wlać w nich nadzieję. I jeśli to expose miało być przemyślaną reakcją na zmianę nastrojów społecznych, to obawiam się, że nie bardzo się udało.

Po pierwsze - jasność przekazu

Po pierwsze, ludzie mogą zupełnie nie rozumieć projektów, które mogą się premierowi i rządowi udać, mieli zaś szansę zrozumieć plany, które – niestety – mogą się nie powieść.

40-miliardowy projekt proinwestycyjny (spółka Polskie Inwestycje) może się udać, ale kto oprócz specjalistów zrozumiał, o co w nim chodzi? Wielu słuchających tego fragmentu drugiego expose może mieć nawet podstawowe kłopoty z rozszyfrowaniem skrótu BGK... Inna sprawa, że cała gromada przeciwników rozrostu administracji w opozycji parlamentarnej i poza parlamentem dowiedziała się z przemowy premiera, że powstaje oto kolejna spółka państwowa, zapewne z kolejnymi lukratywnymi miejscami pracy.

Niestety, mogą się w perspektywie krótkofalowej nie udać słuszne pomysły premiera z zakresu „bezpieczeństwa intymnego” Polaków i Polek (jeśli chodzi o to „bezpieczeństwo intymne”, to udało się premierowi ukuć jakiś nowy, chwytliwy termin, jakiś PR-owy zysk z expose jest). Mogą się nie udać, bo mocno zależą od działań takich na przykład podmiotów jak Sejm, a Sejm, jakie ma w sprawach intymnych poglądy, każdy widzi po ostatnim głosowaniu nad nowelizacją ustawy aborcyjnej. Ten fragment jednak drugiego expose był dla mnie pozytywnym zaskoczeniem. Wykonanie ruchów tak radykalnych, jak „szwedzka” długość urlopu rodzicielskiego jest po prostu konieczne dla zwiększenia naszej fatalnej dzietności.

Trochę jednak mnie dziwił starożytny język w opowiadaniu o rodzicielstwie, bo postulowany, wydłużony urlop powinien być właśnie taki – rodzicielski (a nie głównie macierzyński, a troszeczkę „tacierzyński”). Na długofalowym wzroście dzietności zależy prezydentowi, sam jestem częścią zespołu, który u prezydenta nad taką – długofalową – polityką rodzinną będzie się zastanawiał, widzę tu zatem silny wpływ prezydenta. Obawiam się trochę, że to temat podrzucony premierowi z boku. Mimo to, wyszło to dobrze. Tę część expose odebrałem jako wlewającą nadzieję.

Po drugie – język

Gdzież się podziali doradcy wizerunkowi i recenzenci przemówień, zwłaszcza tak istotnych? Prosta sprawa: wyczekiwana przez drobnych i średnich przedsiębiorców zmiana polegająca na płaceniu VAT-u po otrzymaniu od kontrahenta pieniędzy, a nie w momencie wystawienia faktury. Premier przedstawia ją językiem technokratycznym, kompletnie niedochodzącym do celu. Co ma zrozumieć odbiorca tego przemówienia, kiedy słyszy o konieczności zamiany VAT-u memoriałowego na kasowy? Kto tak przemawia do uciekających wyborców, ja się pytam?

Krótko mówiąc, pierwsza, gospodarcza część przemowy była niestrawna dla umysłów nie zasiadających w radach nadzorczych przedsiębiorstw, a druga – mająca po ludzku wlewać nadzieję – była pozbawiona wizji. Obawiam się, że nikogo poza klaszczącymi posłami PO ona nie porwała, a z pewnością nie porwała znacznej części zniechęconych dziś wyborców Platformy. Już mówię dlaczego.

Otóż, nie zazdroszczę Platformie i Donaldowi Tuskowi konieczności zarządzania i mobilizowania ludzi, którzy są nie do zmobilizowania za sprawą ich silnej indywidualizacji i znacznego społecznego rozproszenia. Zarządzanie nowym mieszczaństwem i czymś, co od biedy można nazwać klasą średnią w Polsce to piekielnie ciężka praca, bo jeśli wczoraj brała ona za dobrą monetę ścibulenie i nastawienie premiera na mikro-tęsknotki i codzienne nadziejki, to dzisiaj ta sama kategoria ludzi oczekuje już czego innego. Chyba potrzebuje jakiejś ogólniejszej modernizacyjnej narracji. Premier tymczasem nie wyczuł nosem sprawy i ponownie opowiadał o mikro-tęsknotkach. Dla niego, niestety, przeciwieństwem Wielkiej Romantycznej Wizji proponowanej przez główne środowisko opozycyjne, jest całkowity brak takiej wizji. Tymczasem przeciwieństwem Wielkiej Romantycznej Wizji powinna być Wielka Pozytywistyczna Wizja. Premier jest zresztą niewiarygodny, kiedy za jednym zamachem przekonuje o tym, że ważne są nasze małe, codzienne marzenia i ich wspomagana przez rząd realizacja, a zaraz potem straszy „szczękiem żelaza słyszanym na horyzoncie”. Czyli co? Małe marzenia i ich realizacja to główna recepta na przyszłe, ultra-trudne wyzwania cywilizacyjne, albo nawet zawieruchy historyczne?

Wymyślenie Wielkiej Pozytywistycznej Wizji jest diabelnie trudne w obliczu wspomnianych gigantycznych kłopotów z zarządzaniem polskim „multitudo”, polską klasą miejską. Przeprowadźmy sobie bowiem eksperyment myślowy: Platforma i premier zwołuje w Warszawie wielką manifestację poparcia dla siebie, podobną do tej ostatniej, PIS-owsko-radiomaryjnej. Są dwa kłopoty, które już widzę. Po pierwsze, popaliliby się ze wstydu Platformersi, gdyby mieli organizować coś takiego. Po drugie, gdyby już wstyd zdołali jakoś przełamać, w życiu by takiej manifestacji nie zorganizowali, ponieważ to ich wyborcy nie przełamaliby wstydu.

Kłopot w tym, że Donald Tusk musi przekonać ludzi niemobilizowalnych, nie wiedzionych żadną Wielką Symboliczną Opowieścią, tych, którzy w sondażach dzisiaj mówią, że albo nie chcą głosować i wiedzą, że nie będą, albo zupełnie nie wiedzą na kogo oddać głos. To z tych ludzi kreowano w ostatnich latach przewagę wyborczą PO. Moim zdaniem powodem tumiwisizmu tych ludzi jest de facto tusk-mi-wisizm.

Ten tusk-mi-wisizm jest zdolne przełamać dopiero tłumaczenie pomysłów premiera na język ludzki przez zbliżonych do PO komentatorów. Obawiam się, że samemu premierowi się to dzisiaj nie udało. 

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Wyjątkowo długie wolne po Nowym Roku. Rodzice oburzeni. Dla szkół to konieczność

Jeśli ktoś się oburza, że w szkołach tak często są przerwy w nauce, niech zatrudni się w oświacie. Już po paru miesiącach będzie się zarzekał, że rzuci tę robotę, jeśli nie dostanie dnia wolnego ekstra.

Dariusz Chętkowski
04.12.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną