Owo tzw. expose wywołało oczywiście wiele komentarzy, pytań, a też krytyk, nieraz bardzo agresywnych. Najpierw w radiu a potem w telewizji, w rozmowach poniedziałkowych z Moniką Olejnik i Tomaszem Lisem (wybór dziennikarzy naturalnie bardzo nie przypadkowy) rozwinął wiele wątków dodatkowych, często ważnych i interesujących.
Dla mnie akurat najbardziej ciekawe zdały się te, które dotyczyły sytuacji wewnątrz Platformy Obywatelskiej i następstwa w niej władzy, czyli problem odejścia Tuska, wcześniej zapowiadanego przez niego samego na rok 2014. To był dość integralny obraz, gdyż lider Platformy najpierw zapewnił dziennikarza, że partię swoją kontroluje i pewny jest jej zachowań czy raczej głosowań w parlamencie choćby w sprawie ustaw o aborcji i o in vitro. A potem stwierdził, niejako na tak zarysowanym tle posłuszeństwa aparatu wobec lidera, że władzy w polityce się nie dostaje tylko się ją bierze. Prawie że powiedział, naprawdę mało brakowało: a kto mu może podskoczyć, nie tylko w Platformie, ale nawet w Polsce. To było bardziej eleganckie, jasne, ale na to samo wychodziło.
Akurat miał i ma rację, bo to tak w polityce właśnie jest, łatwo można nawet wskazać następcę, ale jeśli on sam się na liderowaniu nie umocni, nie wykaże, jeśli niejako sam do tej roli nie dorośnie, to wszelkie nominacje i konstrukcje rozsypią się jak domek z kart. W Tusku jest zatem duża pewność siebie, ale też – to było wyczuwalne – świadomość, że może nawet za niedługo pojawić się może i w Polsce i w Platformie mocna konkurencja, mogą wyłonić się nowe persony i nowe konfiguracje. Ale raczej nie z tego rozdania kart, które wyłożone jest na stole.
Niemniej premier licytując wedle tego rozdania, w którym PiS dogania, przegania, cofa się i znowu goni PO, i wedle tego rozdania, którego jeszcze nie znamy (ale gdzieś tam historia karty tasuje) – postanowił w najbliższych tygodniach ruszyć w kraj, odwiedzić każde miasto, miasteczko, sioło, każdy bez mała dom.