Premier Tusk zaczął stosować uderzenia wyprzedzające. Najpierw sam złożył w Sejmie wniosek o wotum zaufania dla swego rządu, czym utrącił podobny plan PiS-u.
Teraz - w tygodniu, w którym w Sejmie ma wreszcie powstać ostateczny projekt ustawy regulującej kwestie in vitro - zapowiedział, że państwo, nie oglądając się na poselskie przepychanki, rozpocznie finansowanie zabiegów zapłodnienia pozaustrojowego.
Nie potrzeba do tego specjalnej ustawy – wystarczy program zdrowotny, który powstaje właśnie w Ministerstwie Zdrowia. W ramach tego programu in vitro zostanie opisane i ustandaryzowane jako procedura medyczna i wciągnięte na listę, podobnie jak dziś jest na niej np. wycięcie migdałków czy złożenie złamanej kości podudzia. W ramach programu budżet państwa zapłaci w ciągu najbliższych 3 lat – już od lipca 2013 r. - za zabieg in vitro dla 15 tys. par. Rocznie będzie na to przeznaczane 100 mln zł. Premier podkreślił, że finansowane będą jedynie te procedury in vitro, które będą gwarantować bezpieczeństwo zarodków (cokolwiek by to miało znaczyć – na dziś nie ma tu twardych ram, ma to dopiero wyznaczyć ustawa która w bólach rodzi się w Sejmie).
Konferencja premiera miała charakter programowy – miała bardziej przedstawić ideę, niż szczegóły – które przygotuje dopiero Ministerstwo Zdrowia. Jak zawsze w takich sytuacjach pojawia się mnóstwo pytań. Czy o finansowanie będzie się mogło ubiegać tylko małżeństwo, czy również pary w niesformalizowanych związkach, a może nawet single? Na razie wiemy tylko tyle, że górną granicą wieku dla kobiety będzie 40 lat i trzeba będzie udowodnić, że wcześniej przez rok były prowadzone próby innych – niż in vitro – metod leczenia niepłodności.