Po blamażu z zalaną przez deszcz murawą przed meczem Polska-Anglia wszyscy oczekują wyjaśnień i rozliczenia winnych. W aferę wplątane jest Narodowe Centrum Sportu – właściwy dysponent stadionu; PZPN, który wynajął obiekt jako organizator meczu; reprezentant FIFA, czyli organizatora eliminacji do mistrzostw świata w piłce nożnej; oraz trenerzy obu zespołów. A także projektanci stadionu, którym zarzuca się, że zaprojektowali niefunkcjonalny dach.
Dach a deszcz
Dach składa się z trzech części. Pierwsza, najwęższa (6,5-metrowa), wykonana jest ze specjalnej membrany częściowo przepuszczającej światło i rozpostarta przy krawędzi fasady stadionu. Druga – największa i właściwa część dachu – jest rozpięta nad trybunami i mierzy 44 tys. m kw. Trzecia to wewnętrzny dach rozsuwany nad boiskiem. Może go nie być – wówczas cały materiał jest złożony i „garażowany” w specjalnym pojemniku, a po rozłożeniu zamyka przestrzeń stadionu całkowicie, chroniąc boisko przed opadami. Ma 11 tys. m kw. Problem polega jednak na tym, że choć można go na wiele dni czy tygodni rozłożyć lub złożyć, nie można nim manewrować (ani z pozycji zamkniętej, ani otwartej), gdy pada deszcz lub śnieg, gdy jest mróz i gdy prędkość wiatru przekracza 30 km/h. Stąd pytanie: po co nam dach, którego nie da się zasunąć, gdy pada?
Mariusz Rutz, współprojektant Stadionu Narodowego, wyjaśnia: – Dzisiejsze prognozy potrafią w sposób pewny przewidzieć, czy za dzień lub dwa będzie deszcz czy słońce. Wówczas w odpowiedniej chwili albo zamykamy dach, albo go otwieramy – to proste. W kabriolecie też nie otwiera się dachu przy prędkości 80 km na godzinę, bo to grozi jego urwaniem.