Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Kraj

Gdzie był zespół?

Sprawa Gmyza to alarm dla mediów

Nie był to tylko błąd Cezarego Gmyza, ani nawet Gmyza i Tomasza Wróblewskiego, który jako naczelny podjął ostateczną decyzję. Był to błąd systemu, systemu medialnego, który coraz częściej w Polsce - niestety - zacina się i zawodzi.

***
UAKTUALNIENIE: Komentarz powstał zanim potwierdziła się informacja o szerszych zwolnieniach w "Rzeczpospolitej". Za publikację tekstu, który wywołał kolejną wojnę polsko-polską (cytujemy za właścicielem gazety biznesmenem Grzegorzem Hajdarowiczem) - odpowiedzialność ponieśli również Tomasz Wróblewski (red. naczelny), Bartosz Marczuk i Mariusz Staniszewski (kierujący działem krajowym). Mimo dynamiki wydarzeń, tezy z poniższego komentarza Jacka Żakowskiego pozostają aktualne.

***

Cezary Gmyz, autor skandalicznego tekstu o śladach trotylu we wraku TU154, został dyscyplinarnie zwolniony z redakcji "Rzeczpospolitej". Nie wiem, czy to dobrze, czy źle, bo nie wiem, jaki był wkład Gmyza w ostateczny kształt tekstu, ani jak wyglądały rozmowy w redakcji. Ale z całego mojego redakcyjnego doświadczenia wynika, że taka publikacja nigdy nie jest dziełem jednego autora. Taki tekst czyta, ocenia, poprawia, akceptuje wiele osób. Naczelni, sekretarze redakcji, kierownicy, dyżurni redaktorzy. Wszyscy oni musieli czynnie albo biernie ten tekst zaakceptować. Jeżeli więc Gmyz rzeczywiście zasłużył na zwolnienie, to z całą pewnością nie tylko on jeden. Autor być może popełnił kardynalny błąd, a nawet coś gorszego, ale po to właśnie wydawcy utrzymują wieloszczeblowe redakcje, żeby takie błędy wychwycić i je korygować, zanim tekst trafi do druku.

Nie był to więc tylko błąd Cezarego Gmyza, ani nawet Gmyza i Tomasza Wróblewskiego, który jako naczelny podjął ostateczną decyzję. Był to błąd systemu, niewydolnych redakcyjnych procedur.

Dlaczego te procedury tak dramatycznie zawiodły? Widzę dwie przyczyny.

Pierwsza - ogólna - wynika z sytuacji ekonomicznej mediów.

Reklama