"Jesteśmy po to, żeby (pisowsko-oenerowskie) groźby nie stały się faktem.(...) po to jest mój rząd, żeby nikt, nawet ten co najgłośniej krzyczy, naszej republice nie zagrażał (...) żeby słabi ludzie, tylko dlatego, że obok żyje silniejszy, nie musieli się bać" - deklarował premier Donald Tusk w sobotnim przemówieniu z okazji pięciolecia rządów PO-PSL. Trudno się z tymi słowami spierać. Dokładnie po to jest rząd i całe demokratyczne państwo. Ale słysząc te słowa poczułem się tak, jakby premier żył w stanie barbarzyńskiego oblężenia. Jeszcze trębacz na Wieży Mariackiej trąbi, ale strzała, która ma ugodzić go w szyję, już przecina powietrze. A przynajmniej już tkwi w kołczanie barbarzyńcy.
Nie podzielam takiego poczucia. Polska demokracja nie jest oblężoną twierdzą. Jest ponuro zaniedbaną twierdzą. Zaniedbaną przez ten rząd nie mniej, niż przez poprzednie. Zgadzam się z premierem, że zadaniem rządu jest obrona republiki, bezpieczeństwa słabszych, swobód osobistych. Ale deklaracjami, ani groźnymi minami się tego nie osiągnie.
***
Republika i demokracja nie są dane na zawsze. By były trwałe, trzeba się napracować. Nie tylko, gdy się o nie walczy. Także, lub nawet zwłaszcza, gdy już się je ma. Historia pokazuje, że demokrację dużo łatwiej jest zdobić, niż utrzymać. Zwłaszcza, gdy przychodzi łatwo i znienacka. Jak dwadzieścia kilka lat temu w Polsce.
Rząd Donalda Tuska niewątpliwie ma bardzo wiele sukcesów. W gospodarce, w polityce europejskiej i międzynarodowej, w budowie infrastruktury. W sprawie demokracji ma tylko jeden sukces. Odebrał władzę tym, którzy ją niezbyt cenią i im jej nie oddał. To oczywiście jest ważne. Ale na długo nie starczy. A rząd nic nie robi, by demokrację zabezpieczyć na przyszłość.