Pracownik naukowy krakowskiego Uniwersytetu Rolniczego zaplanował wysadzenie w powietrze gmachu sejmowego na ul. Wiejskiej w stolicy. Zgromadził 4 tony materiałów wybuchowych i próbował zorganizować grupę terrorystyczną w sile czterech osób (kim były nie wiadomo, prawdopodobnie jedna z nich to pracujący pod przykryciem agent ABW). Do zamachu przygotowywał się metodycznie, przeprowadził kilka próbnych detonacji w okolicach jednej z małopolskich wsi, które sam sfilmował. Dzieła zniszczenia miał dokonać z pobudek nacjonalistycznych. Uważał, że Polską rządzą obcy, z którymi należy się rozprawić. Prokuratur Mariusz Krasoń wyjawił, że podejrzany prezentował poglądy antysemickie.
Sprawa jest świeża, a prokuratura i ABW na tyle oszczędne w dawkowaniu informacji, że wciąż brakuje danych, aby ocenić, na ile realne było zagrożenie zamachem. Śledztwo wszczęto na początku listopada, a już 9 listopada podejrzanego zatrzymano i aresztowano. Wszystko działo się więc dynamicznie i w błyskawicznym tempie. Prokuratura podkreśla chlubny fakt, że wszystko udało się utrzymać w tajemnicy, nie doszło do przecieku. Nie wiadomo, jak trafiono na trop potencjalnego zamachowca. Prawdopodobnie sygnały o zagrożeniu pochodziły z jego najbliższego otoczenia, ale też z rutynowej kontroli, jakiej służby specjalne poddają strony internetowe. Reakcją na rewelacje prokuratury było zresztą natychmiastowe śledztwo internautów, którzy bez trudu ustalili, że podejrzany, to dr Brunon K., wykładowca Uniwersytetu Rolniczego i specjalista chemik.
Na gorąco nasuwa się kilka wniosków. Jeżeli założymy, że zagrożenie było rzeczywiste, to ABW i prokuratura wykazały się niebywałą sprawnością. Obu tym instytucjom sukces był potrzebny jak tlen.