Edwin Bendyk: – Po raz kolejny 11 listopada doszło do ulicznych bijatyk na ulicach Warszawy. We Wrocławiu po manifestacji kilkudziesięciu drabów rozbija słynny squat Wagenburg i masakruje jednego z lokatorów. Robert Winnicki, lider Młodzieży Wszechpolskiej, wzywa do obalenia republiki, a szef ONR Przemysław Holocher do dobicia systemu. Adam Gmurczyk, lider NOP, przekonuje na Facebooku: to jest wojna! Czy nadchodzi brunatna fala?
Łukasz Jurczyszyn: – Zanim zaczniemy oceniać, popatrzmy na samo zjawisko w sensie społeczno-politycznym: coraz więcej grup społecznych i coraz częściej decyduje się, by zamanifestować swoje przekonania, by pokazać swoje istnienie, roszczenia i gniew w przestrzeni publicznej. Nie bagatelizowałbym faktu, że nie są to ciągle ruchy masowe – ważniejsze, że rośnie ich liczba. A w przypadku wydarzeń o charakterze już rytualnym, jak Marsz Niepodległości, liczebność i intensywność. To ważny i niepokojący sygnał, że instytucje służące w demokratycznym społeczeństwie porozumiewaniu się między społeczeństwem a władzą, a także między segmentami społeczeństwa, przestają spełniać swoją funkcję. Partie polityczne, organizacje społeczne, instytucje publiczne stają się coraz bardziej wyalienowane. Co ważne, dzieje się tak nie tylko w Polsce – podobne zjawiska nasilają się zarówno na demokratycznym Zachodzie, w Wielkiej Brytanii czy Francji, jak i w autorytarnej Rosji.
W Polsce ciągle jednak jesteśmy dalecy od tego, co raz na jakiś czas wybucha we francuskich miastach.
To prawda, tym bardziej nie możemy lekceważyć sytuacji – nasze instytucje państwowe powinny szybko zareagować.
Jak? Delegalizując radykalne organizacje? Wysyłając więcej policji na ulice?