Kiedy reporter mówi, że dzwoni z POLITYKI i interesuje nas jego film, głos reżysera natychmiast staje się lodowaty. – A cóż panu przeszkadza!? – pyta z oburzeniem. – Nic, chcemy się tylko dowiedzieć, jak powstaje dzieło. – Jestem bardzo zajęty filmem i na nic innego nie mam czasu. Dziękuję panu serdecznie – rzuca sucho do słuchawki i się rozłącza.
Antoni Krauze, lat 72. Reżyser i scenarzysta. Krytycy mówią: wybitny. Prywatnie, jak mówią jego znajomi, jowialny i serdeczny, w poglądach pryncypialny. W PRL związany z legendarną Piwnicą pod Baranami, jako asystent Krzysztofa Zanussiego pracował przy „Strukturze kryształu”. Jego najsłynniejsze filmy z tamtego okresu to „Meta” i „Prognoza pogody”. Po 1989 r. bez spektakularnych sukcesów. Z cienia wyszedł dwa lata temu filmem o Grudniu ’70 „Czarny czwartek. Janek Wiśniewski padł”, który uczynił go – głównie dzięki staraniom prawicowych publicystów – niemal bohaterem walki o zapomnianą prawdę.
Krauze chętnie się do tej walki włączył, oznajmiając niedługo po premierze „Czarnego czwartku”, że do Polski wrócił klimat PRL z lat 70. Wraz z nim wszechobecne kłamstwo, które nie pozwala pokazać innej prawdy – o prezydencie Lechu Kaczyńskim i katastrofie w Smoleńsku. „Tak jak było kłamstwo katyńskie, tak teraz mamy kłamstwo smoleńskie” – oświadczył rok temu na łamach „Newsweeka” i ogłosił, że w imię walki z kłamstwem nakręci film. Bo choć jakiś czas się wahał, to dziś już wie na pewno: zamach był. Wie, bo na temat katastrofy przeprowadził prywatne śledztwo. „Przeczytałem tysiące stron, całe mieszkanie mam zawalone materiałami na ten temat.